W ciągu dwóch dni do rosyjskiej stolicy przyjechali wicekanclerz Niemiec i jednocześnie lider partii socjaldemokratycznej Sigmar Gabriel oraz były prezydent Francji Nicolas Sarkozy. Władimir Putin rozmawiał z politykami, którzy mogą objąć przywództwo w swoich krajach w 2017 roku.
Zarówno w Niemczech, jak i we Francji odbędą się wtedy wybory. Obecni przywódcy obu krajów (prezydent Francois Hollande i kanclerz Angela Merkel) tracą popularność i będą mieli duży problem z wygraniem kolejnej kadencji. Wicekanclerz Gabriel w wywiadzie dla „Sterna" już ogłosił, że zamierza kandydować w najbliższych wyborach. Sarkozy niczego nie musi ogłaszać, jest naturalnym kontrkandydatem urzędującego prezydenta.
Formalnym jednak powodem wizyty Sigmara Gabriela w Moskwie były kwestie energetyczne. W niemieckim rządzie jest ministrem energetyki odpowiedzialnym m.in. za wspieranie eksportowej ekspansji niemieckich firm. W rosyjskiej stolicy rozmawiał więc o budowie kolejnego bałtyckiego gazociągu, Nord Stream 2. Niemieckie koncerny E.ON, BASF/Wintershall, brytyjski Shell, francuski Engie i austriacki OMV już podpisały z Gazpromem umowę o jego budowie.
„Uważamy, że Nord Stream 2 będzie krokiem w kierunku dywersyfikacji (dostaw gazu)" – powiedział rzecznik niemieckiego resortu energetyki, w czasie gdy jego szef rozmawiał w Moskwie. Ale Gabriel usłyszał na Kremlu, że teraz jest kolej na Niemcy i Unię Europejską: pierwsi powinni na szczeblu państwowym poprzeć decyzję o jego budowie, a Bruksela – uznać, że nie narusza unijnego ustawodawstwa antymonopolowego.
Jednakże właśnie w Brukseli wicekanclerz i niemieckie koncerny natknęły się na niemiecki opór. Na wniosek m.in. eurodeputowanego Elmara Broka parlament wezwał Komisję Europejską, by bardzo dokładnie zbadała, czy projekt nie narusza prawa antymonopolowego i to z uwzględnieniem „interesów państw trzecich" – w tym wypadku Ukrainy. A gazociąg jest właśnie jednym z rosyjskich projektów mających na celu ominięcie ukraińskiego terytorium.