Rosjanie czekają, ale nie bezczynnie. Po tym jak prezydent Władimir Putin dał do zrozumienia, że sankcje przeciwko Rosji mogą sprawić, że schizma w olimpijskim sporcie wróci (to jasna aluzja do politycznych bojkotów z lat 1980 – Moskwa i 1984 – Los Angeles), prorządowe rosyjskie media robią to, co potrafią najlepiej – nakręcają antyzachodnią propagandową kampanię, dowodząc, że to Rosja jest ofiarą, a sport elementem globalnej antyrosyjskiej wojny.
Szef Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl) Niemiec Thomas Bach, który w przeszłości nieraz przyznawał, że dobrze rozumie się z prezydentem Putinem, po raporcie Richarda McLarena musiał zaostrzyć ton. Kanadyjski profesor wykazał, że w Rosji istniał zorganizowany przez państwo system tuszowania dopingu. Bach już w poniedziałek powiedział, że to bezprecedensowy zamach na integralność sportu, a we wtorek dodał, że wszystkie próbki pobrane od rosyjskich sportowców podczas zimowych igrzysk w Soczi (2014) zostaną przebadane ponownie.
Rosjanie rzucili na pożarcie kilka płotek – tymczasowo zawieszono urzędników odpowiedzialnych za kontrolę dopingu, ale minister sportu Witalij Mutko wciąż trzyma się mocno.
Gdyby Rosja została wykluczona z igrzysk, byłby to wielki cios dla jej olimpijskiego prestiżu. Być może dlatego najbardziej pojednawcze stanowisko zajął Komitet Olimpijski Rosji, przyznając, że podejrzenia są poważne i nie można ich zlekceważyć.
Sytuację MKOl komplikuje to, że Trybunał ds. Sportu w Lozannie dziś rozpoczyna rozpatrywanie skargi 68 rosyjskich lekkoatletów przeciwko wykluczeniu ich ze startu w Rio przez Międzynarodową Federację Lekkoatletyczną (IAAF). Werdykt ma zapaść przed czwartkiem i dopiero wówczas możliwe będzie podjęcie decyzji w sprawie ewentualnego wykluczenia Rosji z igrzysk. Jeśli Trybunał przyzna rację skarżącym, mogliby oni wystartować pod olimpijską flagą, ale trudno przypuszczać, by to Rosjan satysfakcjonowało.