Od ustanowienia przez Generała de Gaulle'a nowego ustroju blisko 60 lat temu Francuzi nigdy nie wybierali prezydenta w warunkach stanu wyjątkowego.
– Wszędzie na ulicach są policjanci i wojskowi z bronią automatyczną. Do lokali wyborczych wpuszczani są tylko ci, którzy pokażą zarówno dowód osobisty, jak i kartę do głosowania. Nie pamiętam takiego napięcia – mówi „Rz" Sophie, nauczycielka z Paryża.
Mimo to frekwencja była bardzo wysoka: do godziny 17 głosowało prawie 70 proc. uprawnionych. To jeden z najlepszych wyników od ustanowienia powszechnych wyborów prezydenckich w 1965 r.
Jeszcze w niedzielę policjanci szukali wspólnika zamachowca, który w czwartek zabił na Polach Elizejskich policjanta. Ewakuowano także trzy lokale wyborcze.
W tej sytuacji o wyniku wyborów może zdecydować, na ile dany kandydat jest uważany za gwaranta utrzymania bezpieczeństwa kraju. – To będzie najważniejsze zadanie prezydenta – przyznał w zamykającej kampanię audycji telewizyjnej centrysta Emmanuel Macron, faworyt wyborów. Jego rywal, kandydat Republikanów François Fillon, zapowiedział przy tej okazji, że jeśli wygra, stworzy szeroką koalicję z udziałem m.in. Rosji i Iranu, aby zwalczyć „totalitaryzm muzułmański". Obiecał zmianę kodeksu karnego tak, aby radykalni islamiści figurujący na tzw. listach S mogli być skazani za sam kontakt z Państwem Islamskim.