Raman Pratasiewicz stał się jednym z najbardziej znanych Białorusinów na świecie, po tym jak w maju do lądowania w Mińsku zmuszono samolot pasażerski Ryanair, którym leciał z Aten do Wilna. Były główny redaktor opozycyjnego kanału NEXTA w komunikatorze Telegram wraz ze swoją partnerką Sofią Sapiegą prosto z lotniska trafili wtedy w ręce białoruskich służb. W sobotę rosyjska redakcja BBC poinformowała, że 23-letnia Sofia (jest obywatelką Rosji) usłyszała zarzut „podżegania do nienawiści” i że grozi jej sześć lat więzienia. Ostateczny wyrok ma zapaść w mińskim sądzie.
Z informacji tych wynika, że gdyby nie współpracowała ze śledczymi, dziewczynie groziłoby nawet dwanaście lat łagrów. Cytowani przez rosyjskie media bliscy Sapiegi nie kryją rozczarowania i twierdzą, że liczyła na to, że do sądu sprawa nie dojdzie. Przecież zrobiła wszystko, co jej kazały białoruskie służby, i nawet przyznała się przed kamerą, że była administratorem kanału w Telegramie „Czarna księga Białorusi”, gdzie publikowano dane osobowe białoruskich mundurowych. Teraz, twierdzą jej adwokaci, los dziewczyny jest w rękach Łukaszenki, bo może ją ułaskawić.
Przyszłość 26-letniego Pratasiewicza nie jest znana. Po zatrzymaniu udzielił obszernego wywiadu rządowej stacji ONT, podczas którego przyznał się do sterowania „masowymi zamieszkami” w sierpniu 2020 roku, skrytykował opozycję demokratyczną, pochwalił Aleksandra Łukaszenkę, a nawet się rozpłakał i przepraszał. Pojawił się też w czerwcu na konferencji prasowej białoruskiego MSZ, gdzie m.in. namawiał przebywających w Polsce rodziców do powrotu na Białoruś. Pod koniec sierpnia uruchomił swój kanał w Telegramie, ale nie wiadomo do końca, czy sam zamieszczał wpisy. W ostatnim, z 9 września, odnotował, że Białorusini „wrócili do zwyczajnego życia” i że opozycja nie ma pomysłów. Od tamtej pory znikł z przestrzeni publicznej. Podobno znajduje się w areszcie domowym, odkąd zawarł umowę ze śledczymi.
Czytaj więcej
Współczucie Europy dla białoruskiego społeczeństwa nie przekłada się na stanowcze działania. Przyszłość Białorusi rysuje się w coraz ciemniejszych barwach. Nie będzie w niej miejsca dla opozycji, pisarzy, dziennikarzy, języka białoruskiego i polskiej mniejszości. Ale będzie miejsce dla Rosji i wspieranej przez nią dyktatury.
– Nie wiemy dokładnie, gdzie jest, możemy się tylko domyślać. Wiemy jedynie, że śledztwo utknęło w martwym punkcie – mówi „Rzeczpospolitej” Dzmitry Pratasiewicz, ojciec aresztowanego opozycjonisty. Dlaczego rodzice Pratasiewicza nie powrócili na Białoruś i nie posłuchali apelu syna z jego konferencji prasowej w Mińsku? – Bo nie chcieliśmy zostać zakładnikami. Tam nie działa już prawo. Nasz powrót był niebezpieczny. Owszem, syn mówił: tato, mamo, wracajcie. Ale to nie były jego słowa, rozumiemy, w jakiej znajduje się sytuacji i co przeżywa – tłumaczy. Rodzice pracują w jednym z polskich miast, wynajmują mieszkanie. Ojciec przyznaje, że co jakiś czas rozmawiają z synem przez internet. Po raz ostatni miał dzwonić w ubiegłym tygodniu: – O czym możemy rozmawiać z synem, który znajduje się pod całodobową obserwacją KGB? Mówi jedynie, że wszystko w porządku i że czuje się dobrze.