Sex, drugs & rock’n’roll

Lata 60. w Hollywood to zapis zmagań dużych wytwórni filmowych, eksperymentów i przełamywania tabu, ale też walki o widza, jakiej dotąd nie było.

Publikacja: 04.11.2021 15:45

Kadr z filmu „Bonnie i Clyde” (1967). Na pierwszym planie, od lewej: Gene Hackman (Buck), Warren Bea

Kadr z filmu „Bonnie i Clyde” (1967). Na pierwszym planie, od lewej: Gene Hackman (Buck), Warren Beatty (Clyde) i Faye Dunaway (Bonnie)

Foto: AF Archive/Mary Evans Picture Library/East News

Amerykanie – zmęczeni informacjami o wojnie w Wietnamie i wielu niepokojach gospodarczych – woleli zasiadać z rodziną przed telewizorem, niż iść do kina. Nikt nie miał wątpliwości, że film potrzebował powiewu świeżości. I przyniosła go Nowa Fala, zwana też często Nowym Hollywood.

Fabryka snów od zarania dziejów regularnie była poddawana dynamicznym zmianom. Nie tylko tym technologicznym, jak pojawienie się dźwięku czy kolorowego obrazu, czyli zmianom, które wyparły film niemy i czarno-biały. Amerykańskie kino wydawało się znajdować skuteczne rozwiązania, które pozwalały utrzymać widownię w salach. Aż do lat 50., gdy hollywoodzka kinematografia zyskała poważnego konkurenta – telewizję. Wraz z jej rozwojem wytwórnie filmowe desperacko szukały zupełnie nowego sposobu na zapełnienie sal kinowych. Ba, koniecznością było przekonanie widzów, że film w kinie to nie to samo, co film w małym odbiorniku domowym. Problem polegał na tym, że młode pokolenie widowni dorastało, a zarządcy wytwórni się starzeli.

Zmierzch gigantów

Stare Hollywood zrobiło się dosłownie stare i niepotrafiące znaleźć wspólnego języka z młodzieżą. Hitchcock, Ford, Hawks, Wyler czy Wilder – wszyscy ci wielcy twórcy mentalnie pragnęli pozostać w latach 50. lub nieudolnie próbowali połączyć dawne pomysły z nowymi inspiracjami. Wraz z upływem kolejnej dekady coraz bardziej tracili jednak kontakt z publicznością. Część z nich wybrała się zatem na emeryturę, a ci, którzy próbowali jeszcze powtórzyć sukces poprzednich dekad, tracili miliony dolarów na nieudane, wysokobudżetowe produkcje. Jednym z takich niechlubnych przykładów była „Kleopatra" – megaprodukcja z 1963 r. Był to film o ogromnym jak na ówczesne realia budżecie – aż 44 mln dol. – który niestety nie przyciągnął do kin widzów, przez co niemal doprowadził do bankructwa wytwórnię 20th Century Fox.

Desperacja odczuwana przez studia filmowe w okresie dekoniunktury gospodarczej, zintensyfikowana stratami związanymi z drogimi filmowymi klapami, zmusiła wytwórnie do podejmowania ryzyka. A wiązało się to z powierzeniem większej kontroli młodym i nieopierzonym twórcom, który czerpali inspirację z odważnej, łamiącej tabu francuskiej i włoskiej kinematografii. Twórcy za oceanem już dawno bowiem wyzwolili się spod pręgierza cenzury i odważnie wplatali w swoje produkcje wątki seksualne, przemoc, a nawet narkotyki, czyli coś, czego Ameryka lat 60. doświadczała wbrew własnej woli dzięki ruchowi hipisowskiemu. Aby dowiedzieć się więc, czego u licha chcą ci młodzi zbuntowani, trzeba było zatrudnić tych, którzy mówili ich językiem.

Czytaj więcej

Aktor, który nie przepada za graniem

Młodzi reżyserzy i producenci uznali to za pomyślny sygnał i wkrótce zamierzali zafundować Ameryce kinową rewolucję, niemającą nic wspólnego z ugrzecznionymi musicalami czy propagandowymi epopejami historycznymi, które akceptowali odchodzący na emeryturę zarządcy wytwórni filmowych. Na czym więc polegało ryzyko wytwórni? Jedynie na utracie twarzy, bo budżety, które otrzymywali nowi twórcy, były znikome w porównaniu z chociażby budżetem „Kleopatry", a nowych scenariuszy nie przybywało. Zresztą udział widzów nadal się zmniejszał, a w połowie lat 60. osiągnął niepokojąco niski poziom, co doprowadziło do kilku kolejnych spektakularnych klap finansowych. Aby zapełnić więc sale kinowe kimkolwiek, odchodzący prezesi wytwórni podejmowali ryzyko, mając świadomość, że jeśli eksperyment się nie uda, odpowiedzialność spadnie na kogoś innego, kto przejmie ich posadę.

Przełamując tabu

Ze spuszczonej gardy branży filmowej skorzystał w ówczesnych latach aktor Warren Beatty. Nie wszystko poszło jednak idealnie gładko, gdyż Hollywood do dziś pamięta konflikt Beatty'ego z Jackiem Warnerem z Warner Bros. Jack, mówiąc delikatnie, nie przepadał za Beattym i nie uważał go za kogoś rzetelnego czy przewidywalnego. Legenda głosi, że gdy aktor przyszedł do biura Warnera, musiał błagać go na kolanach o zgodę na zrealizowanie filmu „Bonnie i Clyde". Warner jedną nogą był już w zasadzie na emeryturze i nosił się też ze sprzedażą studia, uznał więc, że w tej sytuacji ten projekt nie będzie miał dla niego większego znaczenia. Film początkowo miał być romantyczno-komiczną wersją brutalnych filmów gangsterskich z lat 30., wzbogaconą o nowoczesne techniki filmowe. Niektóre z brutalnych scen o komicznym tonie miały nawiązywać do slapstickowych filmów w stylu cyklu komedii „The Keystone Kops" Macka Sennetta, lecz finalnie „Bonnie i Clyde" (1967 r.) w reżyserii Arthura Penna poszedł w stronę obrazowej przemocy.

Obowiązujący od początku lat 30. Kodeks Haysa, który surowo zabraniał przedstawiania seksu, narkotyków i wszystkiego, co mogłoby złamać antyamerykańskie wartości, był też w zasadzie o krok od zniesienia, co pozwoliło na tego typu zabiegi. Przez większą część lat 60. zresztą egzekwowanie tego kodeksu było i tak coraz mniej skuteczne. Młodzi filmowcy wiedzieli bowiem, że przyciągną widzów do kin tylko wtedy, gdy zszokują amerykańską publiczność. Jednak nie było czym szokować, kiedy na straży poprawności filmów stała skostniała komisja etyczna. Do 1967 r., czyli roku premiery filmu „Bonnie i Clyde", Kodeks Haysa został więc praktycznie zniesiony, a film ostatecznie doceniono za pokazanie obrazu bezlitośnie okrutnego, jednocześnie budzącego współczucie, momentami zabawnego i zadziwiająco pięknego.

Krytycy ocenili, że właśnie tak wygląda ludzkie życie. Roger Ebert, jeden z najbardziej wpływowych krytyków filmowych ówczesnych czasów, określił wręcz film mianem kamienia milowego w historii amerykańskiej kinematografii i nazwał obraz dziełem prawdy i błyskotliwości, która – mimo że historia rozgrywała się ponad trzy dekady wcześniej – była absolutnie na czasie i bezpośrednio przemawiała do młodzieży ówczesnych lat. Choć film „Bonnie i Clyde" nie otrzymał odpowiednich środków na promocję, okazał się wielkim hitem i przyciągnął do kin młodych widzów, udowadniając po raz kolejny, że młodzież nadal chce chodzić do kina. Co więcej, produkcja zarobiła ponad 50 mln dol., co było ogromnym sukcesem w stosunku do 2,5-mln budżetu filmu, jaki pozyskał na niego Warren Beatty od Warner Bros.

Pani Robinson, czy pani próbuje mnie uwieść?

Nowe pokolenie filmowców coraz częściej potrafiło dosadnie wyrazić swoje wizualne pomysły i opowiedzieć historię w sposób nieoczywisty. Jednak za niekwestionowanego mistrza opowiadania obrazem i dźwiękiem do dziś uznaje się Mike'a Nicholsa, twórcę m.in. kultowego dziś „Absolwenta" (1967 r.). Nichols pokazał bowiem coś, co dręczyło wielu młodych ludzi, czyli kompletny brak pomysłu na życie. Zamiast skupiać się na dziecku wkraczającym w dorosłość, film ukazał młodego człowieka, który jest zagubiony w świecie, pomimo pozornie dostatniego i ułożonego życia. W początkowej i bardzo długiej scenie filmu rozgrywającej się na lotnisku – która do dziś przez filmowców uznawana jest za pokaz mistrzowskiego kunsztu reżyserskiego Nicholsa – widz poznaje Benjamina (w tej roli rewelacyjny Dustin Hoffman; notabene, gdy dostał tę rolę, miał 30 lat!). Ten zabieg miał na celu pokazanie idei biernego i płynnego przechodzenia Benjamina przez życie, dokładnie tak, jak symbolizuje to ruchomy chodnik na lotnisku. W jego życiu panuje również stateczna nuda i pustka wewnętrzna, którą Nichols ukazuje zresztą widzom w scenie nurkowania w basenie, gdzie słychać jedynie dźwięk oddechu Benjamina, słowem – kompletny brak refleksji i miałka egzystencja.

Czytaj więcej

Jak zaczynał reżyser Mike Nichols

Dla dramaturgii filmu równie ważną postacią jest pani Robinson (Anne Bancroft) – dojrzała kobieta znudzona pustym życiem. Tym razem chodzi jednak o postać stereotypowej, zamożnej i niepracującej kobiety w średnim wieku. Pani Robinson wykorzystuje życiowe niezdecydowanie Benjamina, lecz paradoksalnie udowadnia mu, że bycie dorosłą niewiele zmienia. Celowa eskalacja tego typu przykładów sprawiła, że film dodał coś nowego do gatunku filmowego, a mianowicie tematykę związaną z problemami wieku dojrzewania, co pozwoliło dekady później zbić krocie filmowcom oraz wykreować m.in. gwiazdy pokroju Molly Ringwald.

Bardzo swobodny jeździec

Lata 60. miały swój wspólny mianownik w postaci wielowymiarowego buntu. Każdy, kto odważył się go pokazać, miał więc spore szanse na sukces. Sprawdziło się to zarówno w przypadku filmu „Bonnie i Clyde", jak i „Absolwenta". To pokazało innym twórcom, że można zrobić dobry film za niewielkie pieniądze. Nie inaczej było z kultowym filmem „Swobodny jeździec" („Easy Rider", reż. Dennis Hopper, 1969 r.). Peter Fonda (syn Henry'ego Fondy, legendy złotej ery Holly- wood), który parę lat wcześniej zagrał w niskobudżetowym filmie „Dzikie anioły" (1966 r.), na fali sukcesu postanowił nakręcić kontynuację wyczynów wyjętych spod prawa motocyklistów.

Ten film miał być jednak zupełnie nową odsłoną kina. Fonda uznał, że chce nakręcić obraz o dwóch hipisach, którzy jeżdżą po kraju na motocyklach, zażywając życia w naprawdę solidnych dawkach. Fonda postawił się w roli producenta, a do współpracy reżyserskiej zaprosił swojego przyjaciela – Dennisa Hoppera. Problem z Hopperem był jednak taki, że nie stronił on od twardych narkotyków i ciężko było go kontrolować. Co więcej, Hopper nie zamierzał udawać na planie, że np. pali marihuanę na niby, stąd na ekranie obejrzeć można było aktorów grających pod faktycznym wpływem narkotyków. To prawdopodobnie miało również wpływ na krytyków, którzy uznali „Swobodnego jeźdźca" za obraz szczery do bólu, przełamujący resztki amerykańskiego tabu. W filmie pojawiają się zarówno sceny zażywania narkotyków, odważnego seksu, jak i przemocy. Mimo to „Swobodny jeździec" był hitem i zarobił 60 mln dol. (budżet wynosił zaledwie 400 tys. dol.). Obraz został też doceniony na Festiwalu Filmowym w Cannes, co otworzyło drzwi do kariery nowemu pokoleniu młodych talentów i finalnie przekonało wytwórnie filmowe do wzięcia na poważnie swobody twórczej nowego kina. W Holly- wood nastąpiła więc upragniona zmiana warty, która wkrótce miała wynieść film na całkiem nowy poziom.

Amerykanie – zmęczeni informacjami o wojnie w Wietnamie i wielu niepokojach gospodarczych – woleli zasiadać z rodziną przed telewizorem, niż iść do kina. Nikt nie miał wątpliwości, że film potrzebował powiewu świeżości. I przyniosła go Nowa Fala, zwana też często Nowym Hollywood.

Fabryka snów od zarania dziejów regularnie była poddawana dynamicznym zmianom. Nie tylko tym technologicznym, jak pojawienie się dźwięku czy kolorowego obrazu, czyli zmianom, które wyparły film niemy i czarno-biały. Amerykańskie kino wydawało się znajdować skuteczne rozwiązania, które pozwalały utrzymać widownię w salach. Aż do lat 50., gdy hollywoodzka kinematografia zyskała poważnego konkurenta – telewizję. Wraz z jej rozwojem wytwórnie filmowe desperacko szukały zupełnie nowego sposobu na zapełnienie sal kinowych. Ba, koniecznością było przekonanie widzów, że film w kinie to nie to samo, co film w małym odbiorniku domowym. Problem polegał na tym, że młode pokolenie widowni dorastało, a zarządcy wytwórni się starzeli.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 807
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 806
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 805
Świat
Sędzia Szmydt przyjął prezent od propagandysty. Symbol ten wykorzystuje rosyjska armia
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Świat
Miss USA rezygnuje z tytułu. Powód? Problemy ze zdrowiem psychicznym