Trzeba jednak przyznać, że wiek trudno tu ocenić, zwłaszcza jeżeli chodzi o Senegalki. To także zasługa kosmetyków. Senegalskie, wyjątkowo piękne, kobiety smarują włosy i ciało miejscowym masłem karité, czyli masłoszem, kupowanym na kilogramy na targu. Włosy mają zazwyczaj nie swoje – noszą peruki, doplatają sobie, doszywają sprowadzone z zagranicy, zazwyczaj sztuczne. Naturalne, bardzo drogie, włosy dla Senegalek przypływają z Brazylii.
Powrót do korzeni
Od kilku lat następuje powolny powrót do afrykańskich produktów. Widoczny zwłaszcza w hotelarstwie i wytwarzaniu kosmetyków z miejscowych roślin. Choć w tym drugim wypadku jest problem z opakowaniami, te trzeba sprowadzać.
Kilka miesięcy temu w okolicy Saint Louis, największego miasta na północy i pierwszego założonego w regionie przez Francuzów (stara część jest na liście światowego dziedzictwa UNESCO), otwarto nietypowy hotel – do spania są duże namioty na planie kwadratu, a w nich tylko materace. Otaczają mający jedynie tylną ścianę budynek, w którym mieści się restauracja.
– Prawie wszystko, co tu jest, pochodzi z Afryki: Senegalu i okolic – mówi właściciel Amadou Mbaye. Jest lekarzem, specjalistą od schistosomatozy roznoszonej poprzez wodę przez płazińce – przywry, drugiej obok malarii poważnej choroby pasożytniczej w regionie. Pojawiła się tu po wybudowaniu w latach 80. tamy na rzece Senegal, 40 km od miasta, wcześniej była w okolicy głównie słona woda, a w tej przywry się nie rozwijają. Schistosomatozą zarażonych jest tu milion ludzi, z tego u co dziesiątego ma ona poważny przebieg – z atakami na ośrodkowy układ nerwowy włącznie.
Po pracy w specjalistycznej przychodni dr Mbaye wykańcza swój hotel. Namioty pochodzą z Mauretanii, której granica jest zaraz za Saint Louis. Trzcina pokrywająca dach restauracji i drewno, z których powstały stoły, są senegalskie.
Nawet obrusy są miejscowe, tylko wentylator jest chiński, a odtwarzacz, z którego dobiegają przeboje w języku wolof, japoński.
W afrykańskim stylu jest też nowy czterogwiazdkowy hotel w centrum Dakaru – w wysokim wąskim budynku z małym dziedzińcem w środku. Właścicielka, postawna piękna Senegalka, zwana Madame Diouck, połączyła w nim pracę senegalskich rzemieślników i artystów, senegalskie materiały budowlane i farby z meblami z marokańskiego Marakeszu i barokowymi zdobieniami. W pokojach – każdy jest inny i ma zachodnią nazwę, jak Betty czy Lala – są sejfy z Francji i mydełka z Indonezji, aż dziw, że opłaca się je ściągać z tak daleka.
W restauracji na dachu hotelu bywają ministrowie i byli ministrowie w garniturach od europejskich krawców oraz śliczne kobiety w czarnych sukienkach lub w kolorowych senegalskich strojach zwanych bubu i z zawojami na głowach.
Kolorowe minibusy na prowincji
Ważni panowie podjeżdżają limuzynami wyprodukowanymi w Niemczech, USA czy Japonii.
Nowe samochody, które docierają przez port w Dakarze z Europy, Ameryki czy Azji Wschodniej, są bardzo drogie, nie tylko w stosunku do płac (średnia to około 100 tys. franków CFA, czyli równowartość 640 zł).
Najtańszy model świeżo wyprodukowanego japońskiego nissana qashqai kosztuje 14,9 mln franków CFA, czyli półtora raza więcej niż w Polsce. Podobne proporcje są w przypadku samochodów francuskich.
Dlatego na drogach dominują samochody z czasów, gdy niepodzielnie rządziła tu Partia Socjalistyczna (od uzyskania niepodległości w 1960 r. do 2000 r.), i to raczej nie z ostatnich lat tej epoki.
Dotyczy to zwłaszcza transportu publicznego na przedmieściach Dakaru i na prowincji, gdzie jeżdżą pomalowane na żółto i w tradycyjne senegalskie wzory car rapide'y, czyli przerobione na minibusy wyprodukowane w latach 80. półciężarówki Renault. Na przodzie Car rapide'ów są świątobliwe napisy, umieszczone tam przez właścicieli pochodzących zazwyczaj z wpływowej tu muzułmańskiej wspólnoty muridów, takie jak Alhamdoulilah, czyli Chwała Bogu.
Popularne są też nieco większe i nie tak kolorowe stare busy Mercedesa. Powoli wypierają je większe autobusy z Azji – indyjskie Tata i chińskie King Long. I jedne, i drugie przypływają w częściach do portu w Dakarze i są montowane przez miejscową firmę Senbus.
Top Africa
Sprzedawcy pamiątek i tekstyliów zapewniają zazwyczaj, że oferują produkty miejscowe. Rzadko jest to prawda. Etykietka przyczepiona do korali ma duży napis „Produkt senegalski", ale na drugiej stronie małe literki zdradzają, że jest jednak „Made in China".
Koszulki z nadrukiem „Senegal" czy „Dakar" nie zdradzają tak szybko kraju pochodzenia. Na metce jest napis „Top Africa" i dopisek „by Prosimex". Prosimex okazuje się firmą, która produkuje i rozprowadza odzież, z siedzibami na dalekim Mauritiusie i w jeszcze dalszym Hongkongu. W obu szefowie mają chińskie nazwiska.
Prawdopodobnie z Azji dotarł tu T-shirt w kolorze bordo, którym kusił mnie Afrykanin w centrum Dakaru w pierwszym dniu pobytu. Jego kolega chwytał mnie za rękę, zachęcając do odwiedzenia sklepu z „senegalskimi tekstyliami", a drugi demonstrował na przegubie ręki kilka „autentycznych szwajcarskich zegarków" za równowartość 60 złotych.
Nie zdążyłem zapytać, czy to ostateczna cena. Ten od T-shirtu pociągnął mnie mocno za nogawkę, sprawiając, że zapomniałem o ochronie kieszeni. Potem trzej rozpłynęli się w tłumie. Dopiero w hotelu (w afrykańskim stylu) zorientowałem się, że ukradli mi telefon komórkowy (fiński).
Zapewne szybko pojawił się na rynku senegalskim, choć nie przypłynął, jak prawie wszystko, przez port w Dakarze.