Korespondencja z Nowego Jorku
Sytuacja na froncie pandemicznym w Michigan od kilku tygodni wymyka się spod kontroli. Liczba zakażeń od połowy lutego rośnie tam szybciej niż w innych stanach i osiągnęła w ostatnich dniach kilkanaście tysięcy dziennie. Szpitale się zapełniają, zgonów jest dwa razy tyle, co podczas grudniowej fali. 16 z 17 aglomeracji miejskich o najwyższym współczynniku zakażeń znajduje się właśnie w Michigan, a w ubiegłym tygodniu odnotowano tam kilkanaście procent wszystkich zakażeń w USA. Przy czym 10-milionowe Michigan stanowi nieco ponad 3 proc. populacji całego kraju.
Niemniej jednak gubernator Gretchen Whitmer, demokratka, która w ubiegłym roku wprowadziła jedne z najsurowszych restrykcji pandemicznych w kraju, tym razem odmawia lockdownu. Apeluje do mieszkańców o ostrożność i liczy na ich współpracę. Sugeruje, ale nie wymaga, dwutygodniowe zawieszenie nauczania w szkołach średnich, zajęć sportowych oraz serwowanie posiłków w restauracjach tylko na zewnątrz. – Zamiast rozkazywania, że zamykamy wszystko, zachęcamy mieszkańców do przestrzegania zasad, które wiemy, że przynoszą skutki – powiedziała w środę Whitmer, podkreślając, że nadal w Michigan obowiązuje nakaz noszenia maseczek oraz ograniczenia co do liczby osób przebywających w publicznych miejscach.
Tłumaczy, że problemem w jej stanie nie jest brak ograniczeń, ale łatwo rozprzestrzeniające się odmiany wirusa.
W ubiegłym roku uważana za wschodzącą gwiazdę Partii Demokratycznej i potencjalną kandydatkę na stanowisko wiceprezydenta, gubernator Whitmer tym razem publicznie starła się z administracją Joe Bidena, która w sytuacji, jaka panuje w Michigan, zaleca zamknięcia i restrykcje. Odmówiła przysłania większej liczby szczepionek do Michigan, o co prosi gubernator Whitmer.