Kaliningradczycy wyszli na ulicę w ramach protestu przeciwko niedawnym podwyżkom podatków komunalnych, opłat skarbowych i podatku transportowego. Zniecierpliwieni ludzie nie ograniczyli się jednak do postulatów ekonomicznych. Żądali dymisji miejscowego gubernatora Gieorgija Boosa i szefa rządu Władimira Putina. Protest odbywał się pod flagami wszystkich sił opozycyjnych, od demokratycznej „Solidarności” po komunistów Giennadija Ziuganowa.
„Co drugi człowiek ostro krytykował i gubernatora, i premiera. Aktywiści, emeryci, młodzi ludzie, ludzie w średnim wieku. Rodziny z dziećmi. Ogólne wrażenie – godność obywatelska” – relacjonował w blogu lider młodzieżowego Jabłoka Ilja Jaszyn. „Tak wygląda 10 tysięcy ludzi na placu” – komentowali inni, przesyłając sobie zdjęcia.
[srodtytul]Dlaczego akurat tam?[/srodtytul]
W grudniu na tym samym placu zebrało się od 3 do 5 tysięcy demonstrantów. Fenomen Kaliningradu eksperci tłumaczą jego specyfiką na tle pozostałych regionów Rosji. Mieszkańcy wciśniętej między kraje UE i Morze Bałtyckie enklawy z jednej strony częściej podróżują na Zachód i oglądają telewizję inną niż rosyjska. Z drugiej strony o wiele silniej odczuwają problemy ekonomiczne. Sprawa wiz do UE ciągle nie została rozwiązana. Do Rosji właściwej też mają utrudniony dostęp. – Na to wszystko nakładają się podwyżki, szczególnie bolesne są te związane z kosztami transportu, bo w Kaliningradzie wielu ludzi pracuje w tej sferze – ocenia w rozmowie z „Rz” politolog Aleksiej Makarkin. – Ale powtórek takich demonstracji w pozostałych częściach Rosji nie będzie – dodaje.
[srodtytul] Stu zatrzymanych[/srodtytul]