Anonimowy złodziej danych z jednego ze szwajcarskich banków czeka już na swoje 2,5 mln euro i dopiero gdy znajdą się na jego koncie, przekaże niemieckiemu rządowi płytę z cennymi informacjami.
Jej wartość niemieckie Ministerstwo Finansów oceniało na 100 mln euro. Wiadomo już jednak, że jest warta więcej, gdyż niemieccy oszuści podatkowi prześcigają się od wczoraj w informowaniu władz o swych praktykach, zanim otrzymają wezwania z urzędów podatkowych. Rzecz w tym, że nie ujawniono, który ze szwajcarskich banków padł ofiarą kradzieży danych z systemu elektronicznego.
Jedno jest pewne. Szwajcaria nie udzieli Niemcom żadnej pomocy prawnej w poszukiwaniu oszustów podatkowych.
– To, co robi niemiecki rząd, jest w naszym kraju przestępstwem – mówi bez ogródek rzecznik szwajcarskiego Ministerstwa Finansów. Jego szef Hans-Rudolf Merz już wcześniej kategorycznie odrzucił wszelkie prośby Berlina o pomoc.
Szwajcarzy gotują się z wściekłości. – Trudno uwierzyć w to, co robią Niemcy. To paserstwo – powiedział dziennikowi „Blick” Mario Fehr, działacz szwajcarskiej partii socjaldemokratycznej. Podobnego zdania jest wielu innych polityków z całego spektrum sceny politycznej. Podkreślają, jak czyni to Pirmin Bischof z chrześcijańskiej demokracji, że kradzież danych bankowych jest „nowoczesną formą napadu na bank“. Thomas Sutter ze Stowarzyszenia Szwajcarskich Banków oczekuje, że Niemcy aresztują przestępcę, a skradzione dane zwrócą prawowitemu właścicielowi.