Stosunki amerykańsko-izraelskie są najgorsze od 35 lat. To kryzys o historycznych rozmiarach – powiedział ambasador Izraela w Waszyngtonie Michael Oren podczas briefingu z izraelskimi dyplomatami. 35 lat temu doszło do ostatniego poważnego konfliktu między USA a państwem żydowskim dotyczącego okupowanego przez nie półwyspu Synaj.
Tym razem „załamanie stosunków” nastąpiło, gdy Izrael ogłosił plan budowy 1600 nowych domów w zamieszkanej przez Arabów wschodniej Jerozolimie. A więc części miasta, w której Palestyńczycy chcieliby stworzyć stolicę swojego przyszłego państwa. Gdy Izrael ogłosił swój projekt, na Bliskim Wschodzie przebywał akurat wiceprezydent USA Joe Biden i Amerykanie odebrali tą deklarację jako poważny afront.
Działania Izraela ostro potępił sam Biden, a także szefowa dyplomacji USA Hillary Clinton i David Axelrod, jeden z najbliższych doradców Baracka Obamy. Biały Dom zdecydowanie naciska na izraelskie władze, by nie tylko wycofały się ze swoich kontrowersyjnych planów, ale również wykonały gest, który „przywróciłby zaufanie Palestyńczyków”.
Raptowne pogorszenie relacji z Izraelem wywołało w Ameryce krytyczne komentarze przychylnych państwu żydowskiemu komentatorów. – Do tej sztucznej eskalacji napięcia doprowadziła administracja Obamy, która coraz bardziej przychyla się do stanowiska Arabów i Palestyńczyków – powiedział „Rz” Ariel Cohen, ekspert ds. polityki bliskowschodniej w waszyngtońskiej Fundacji Heritage.
Gromy na Obamę sypią się również w Izraelu. – To wyjątkowo zły prezydent. USA i Izrael łączy jednak zbyt wiele, żeby ten człowiek był w stanie to popsuć. Mamy wspólne wartości i interesy. To, co się dzieje, to tylko przejściowy kryzys. Nasz sojusz przetrwa Baracka Obamę – powiedział „Rz” izraelski politolog prof. Eitan Gilboa.