Polityczną bombę zdetonował jeden z najbliższych współpracowników prezydenta. Były minister obrony Irakli Okruaszwili oświadczył w telewizji, że Saakaszwili zlecał zabójstwa politycznych przeciwników i był zamieszany w różne afery. Władze zareagowały błyskawicznie. Były minister trafił za kraty pod zarzutem korupcji. To tylko dolało oliwy do ognia i doprowadziło do zjednoczenia sił opozycyjnych. Na ulice Tbilisi wyszły tysiące ludzi domagających się ustąpienia rządu i prezydenta. Był to największy protest od rewolucji róż, która wyniosła Saakaszwilego do władzy.
Według Arweładzego wywołanie politycznego kryzysu miało doprowadzić do pogrążenia państwa w chaosie. – Przygotowywał zamach stanu, za którym stoi Rosja – oznajmił Arweładze.
Kilka dni wcześniej Okruaszwili przyznał się do korupcji i do tego, że kłamał, oskarżając Saakaszwilego. Zaraz po tym został wypuszczony z aresztu za kaucją 6 mln dolarów.
Krewni i partyjni koledzy polityka podejrzewają, że był torturowany i szprycowany środkami psychotropowymi. Według opozycji, dyskredytując Okruaszwilego, władze chcą rozbić obóz ich przeciwników. – To metoda znana z czasów radzieckich – mówi szefowa partii Droga Gruzji Salome Zurabiszwili.
Opozycja zapowiada, że 2 listopada wyprowadzi na ulice Tbilisi 100 tys. ludzi. Będą się domagać likwidacji urzędu prezydenta i przekształcenia Gruzji w republikę parlamentarną.