Od trzech dni mieszkańcy Zimbabwe nie mogą się doczekać oficjalnych wyników sobotnich wyborów prezydenckich i parlamentarnych. W tym czasie świat obiegła informacja, że dzieje się tak z powodu rozmów, które opozycja prowadzi z rządem.
Negocjacje rzekomo dotyczyły rezygnacji prezydenta Roberta Mugabe. Pomysł miał być prosty – najpierw Mugabe sam ustępuje, potem zwycięzcą wyborów zostaje ogłoszony przywódca opozycji Morgan Tsvangirai. W rozmowy miała być zaangażowana RPA. Przejęcie władzy miało się odbyć płynnie, bez rozlewu krwi.
– To bzdura. Odpowiadam na to pytanie po raz setny i jestem już tym zmęczony – powtarzał co chwila sekretarz generalny partii opozycyjnej MDC. Zaprzeczali również przedstawiciele władz w Harare. – To nonsens – mówił rzecznik Mugabego. Spekulacje uciął sam Tsvangirai. Wczoraj wieczorem pierwszy raz od wyborów pojawił się publicznie i zabrał głos na konferencji prasowej. – Nie ma żadnych negocjacji ani umów. Wszystkie informacje oparte są na plotkach – mówił.
56-letni Tsvangirai zapowiedział też, że choć jest przekonany o zwycięstwie, nie ogłosi go dopóki nie usłyszy oficjalnych wyników. – Zimbabwe nigdy już nie będzie takie samo. Głosy oddane w wyborach były głosami za zmianą i nowym początkiem – powiedział.
Według szczątkowych danych, na partię Roberta Mugabe ZANU-PF głosowało ok.43 procent mieszkańców Zimbabwe. Jego rywala poparło 48 procent. Dotychczas ujawniono nazwiska 161 posłów spośród 210. Wczoraj USA i kolejne państwa UE naciskały na natychmiastowe podanie wyników.