„Pociąg Pamięci“, ruchoma wystawa opowiadająca o deportacji tysięcy dzieci do Auschwitz, nie zatrzyma się na reprezentacyjnym dworcu głównym w Berlinie. – To niemożliwe z przyczyn technicznych – twierdzi Deutsche Bahn. – Przyczyna jest inna. Firma Deutsche Bahn jako materialna spadkobierczyni niemieckich kolei z czasów nazistowskich chce uniknąć wszelkich skojarzeń z tamtym okresem – tłumaczy Hans Rüdiger Minow stojący na czele społecznej inicjatywy upamiętnienia deportacji.
„Pociąg Pamięci“ to parowóz i kilka starych wagonów kolejowych, w których umieszczono wystawę. Jest w drodze od listopada ubiegłego roku. 8 maja, w 63. rocznicę zakończenia wojny, po przebyciu sześciu tysięcy kilometrów ma dotrzeć do Auschwitz.
Jednak niemieckie koleje stale piętrzą trudności. – Tym razem chodzi o detektory dymu, które mają uniemożliwić wjechanie parowozu na dworzec – skarżą się organizatorzy. Nie pojmują, dlaczego Deutsche Bahn liczy sobie aż 3,5 euro za przejechanie jednego kilometra po szynach i 450 euro za dzień postoju na niektórych dworcach. Kolej jest niewzruszona.
– W przeciwieństwie do wielu innych niemieckich firm Deutsche Bahn nie zależy na rozliczeniu się z przeszłością – mówi Minow. Nawet gdy jej poprzedniczka Reichsbahn przeciążona była transportami na fronty II wojny światowej, ochoczo wypełniała nie tylko polecenia, ale i prośby SS, dostarczając wagony do przewozu Żydów do Auschwitz i innych obozów zagłady.
Zdaniem szefa Deutsche Bahn Hartmuta Mehdorna jego firma nie ma sobie nic do zarzucenia.