Według Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej amerykańskie zarzuty są poważne i zostaną zbadane. MAEA skrytykowała jednak USA za to, że dowody przekazano dopiero siedem miesięcy po zniszczeniu obiektu przez izraelskie myśliwce. Reaktor zbombardowano 6 września. Dopiero w czwartek Amerykanie ujawnili dowody w sprawie Syrii. Szef MAEA Mohamed el Baradei skrytykował też Izrael za „jednostronne użycie siły”. W oświadczeniu nie ma słowa krytyki wobec Syrii czy Korei Północnej.
– El Baradei jest wściekły, bo się okazało, że MAEA nie zrobiła nic, by powstrzymać rozwój syryjskiego programu atomowego – tłumaczy „Rz” Mordechaj Kedar, ekspert Centrum Studiów Strategicznych w Tel Awiwie. – Być może stało się tak, bo El Baradei jest muzułmaninem i przymyka oko na to, co się dzieje w Iranie czy Syrii.
Syryjczycy odrzucają jednak amerykańskie zarzuty. – Gdy tydzień temu w Deir Zor, mojej rodzinnej miejscowości, pytałem ludzi, czy słyszeli, że w pobliżu był ważny obiekt wojskowy, wybuchali śmiechem – opowiada „Rz” Zaher Sabader, dziennikarz Syrian Arab News Agency. – Oskarżenia USA są wyssane z palca, a dowody tak samo wiarygodne jak wtedy, gdy Amerykanie pokazywali światu zdjęcia irackiej broni masowego rażenia.
Władze w Damaszku potępiły zaś amerykańską „kampanię oszczerstw”, a amerykańskie zarzuty określają mianem fantazji.
– Na początku września Syryjczycy tłumaczyli, że Izrael niczego nie zbombardował. Później przyznali, że był atak, ale zniszczono tylko stary, bezużyteczny kompleks wojskowy. To profesjonalni kłamcy – przekonuje Kedar.