Rz: Stosunki między Rosją a Stanami Zjednoczonymi i całym Zachodem są fatalne. Moskwa grozi wycelowaniem w Polskę rakiet atomowych. To początek nowej zimnej wojny?
Fiodor Łukianow: Zdecydowanie sprzeciwiam się używaniu dziś określenia „zimna wojna”. Był to specyficzny typ stosunków międzynarodowych, z dwoma superpaństwami kontrolującymi dwa przeciwstawne bloki. Możemy mówić o pogorszeniu stosunków Rosja – Ameryka czy Rosja – Zachód, ale nie w skali ogólnoświatowej. Obserwujemy raczej sytuację podobną do tej z XIX wieku, gdy konkurowały nie ideologie, lecz wielkie państwa chcące utrzymać i poszerzyć swoje strefy wpływów.
Dawne republiki radzieckie chyba przestraszyły się działań Moskwy. Ukraina chce udostępnić NATO wykorzystywane dotąd przez Rosję radary, nawet prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko najwyraźniej pragnie poprawy stosunków z Zachodem. Co to oznacza?
Na Ukrainie sytuacja wcale nie jest taka prosta. O ile prezydent Wiktor Juszczenko zajął jednoznaczne stanowisko, popierając Gruzję, o tyle premier Julia Tymoszenko była o wiele bardziej wstrzemięźliwa. W przypadku Białorusi jej władze chciałyby nawiązać kontakty z Zachodem. Ale poprawa relacji wymagałaby czasu, a zależność Białorusi od Rosji jest bardzo duża.
Przywódcy byłych republik radzieckich stanęli wobec zupełnie nowej dla nich sytuacji: Rosja użyła siły poza swymi granicami. Mają do wyboru dwie reakcje: albo uzyskanie gwarancji bezpieczeństwa od Zachodu, albo od Rosji. Gruzja już się przekonała, ile warte są obietnice amerykańskie. Waszyngton długo popierał Gruzinów, dawał im wielkie nadzieje, a w końcu w ogóle im nie pomógł.