Przyczyna pożaru trzypiętrowego drewnianego domu, w którym mieszkali robotnicy z polskiej firmy Mikos Consens, nie jest na razie znana. – Ogień się jeszcze dopala, a konstrukcja grozi zawaleniem, więc policja wciąż nie przeszukała budynku. Podejrzewa się, że ofiar śmiertelnych może być w sumie siedem albo nawet i więcej. Jeżeli ta liczba się potwierdzi, będzie to najtragiczniejszy pożar w Norwegii w ostatnich 20 latach – mówił „Rz” wczoraj późnym wieczorem Geir Arne Bore, szef lokalnej gazety „Drammens Tidende”.
W budynku zamieszkiwało 24 Polaków. – Dwie osoby zostały przewiezione do szpitali. Są mocno zaczadzone, ale nie grozi im śmierć – powiedział „Rzeczpospolitej” Piotr Kobza, polski chargé d’affaires w Oslo. – 13 osób, które nie doznały szwanku, przewieziono do hotelu. Wciąż nie wiemy natomiast, co stało się z pozostałymi pięcioma. Policja musi przeszukać do końca pogorzelisko, sprawdzić, czy nie ma tam zwęglonych ciał.
Tragiczny pożar wybuchł w nocy z soboty na niedzielę. W budynku zamieszkiwanym na stałe przez polskich robotników mogło przebywać w tym czasie jeszcze kilka innych osób. Mieszkańcy i goście ratowali się przed płomieniami, skacząc z okien. Jedna osoba odniosła ciężkie obrażenia w wyniku skoku z trzeciego piętra, inna uległa poparzeniu – to właśnie ta dwójka trafiła do szpitali. Jak podał dziennik „Aftenposten”, jeszcze o brzasku dom płonął.
– Sąsiedzi mówią, że w nocy była tam impreza. Potem, gdy wybuchł pożar, widzieli płonącego człowieka skaczącego z okna. Akcja gaśnicza była największa ze wszystkich, które pamiętam w Norwegii – mówi Geir Arne Bore.
Czy drewniany budynek był właściwie zabezpieczony? – Takie domy, typowe w Norwegii, uchodzą za bezpieczne, bo – chociaż buduje się je z drewna – są impregnowane i dobrze konserwowane. Nieszczęśliwy wypadek zawsze jednak może się zdarzyć – zaznacza Piotr Kobza.