Wszystko zaczęło się od publikacji dziennika „Dagens Nyheter”, który ujawnił informację o niebagatelnych zarobkach dyrektora wynoszących 900 tys. koron (90 tys. euro) miesięcznie. Zwykły pracownik poczty musiałby na taką sumę pracować prawie trzy lata.
W mediach rozpętała się burza na temat chciwości szefów i ich horrendalnych pensji. Zwłaszcza że szaleje kryzys finansowy i media codziennie straszą Szwedów zapowiedziami masowych zwolnień. – Wiele osób było wściekłych i zirytowanych, gdy się dowiedziały, że dyrektor ma tak wysoką pensję – przyznaje w rozmowie z „Rz” Jonas Pettersson, rzecznik prasowy szwedzkiego związku zawodowego Seko.
Czarę goryczy przelała wiadomość, że w tym roku poczta ograniczy wydatki na tradycyjny bożonarodzeniowy poczęstunek z gorącym grogiem. – Nie mamy jeszcze decyzji, ale możliwe, że w niektórych miejscach stołu świątecznego nie będzie – potwierdza Pettersson.
Obserwujący całe zamieszanie szef poczty wykonał spektakularny gest – postanowił zwrócić pensję wypłacaną mu od lipca tego roku. Zapowiedział też, że odtąd będzie pracował bez wynagrodzenia.
Ucieszyło to szefa związków zawodowych. – Inni dyrektorzy też powinni się zastanowić, czy rzeczywiście potrzebują tych wszystkich pieniędzy, które miesięcznie otrzymują – podsumował.