Po dzisiejszych rozmowach rozbrojeniowych w Rzymie oba kraje zapowiedziały, że zrobią wszystko, aby do końca roku opracować nowy traktat o ograniczeniu zbrojeń nuklearnych. W grudniu wygasa bowiem obowiązujący od 1991 roku układ START. – Jesteśmy pewni, że nowy traktat pozwoli poprawić stosunki amerykańsko-rosyjskie – mówił biorący udział w rozmowach przedstawiciel rosyjskiego rządu Anatolij Antonow.
Zdaniem ekspertów rosyjska broń nuklearna odziedziczona po ZSRR jest już częściowo przestarzała, a Rosja ma spore problemy z wyprodukowaniem nowoczesnych rakiet w takiej ilości, aby dotrzymać kroku USA. Dlatego umowa o zredukowaniu głowic będzie dla Kremla korzystna. Rosja chce mieć jednak dodatkowe gwarancje, że po zdemontowaniu części rakiet Amerykanie nie będą w stanie ich szybko przystosować do powtórnego użycia.
– Obie strony zgadzają się na zredukowanie arsenałów do 1500 sztuk. Trzeba jednak ustalić całą masę szczegółów technicznych, np. jak się liczy głowice, jak je skutecznie zdemontować, jakie środki przenoszenia głowic należy wyłączyć z użycia i co należy ujawnić drugiej stronie. Tym wszystkim zajmowano się podczas pierwszej tury negocjacji – mówi „Rz” rosyjski ekspert ds. wojskowych Paweł Felgengauer.
Jego zdaniem wypracowanie porozumienia będzie jednak niezwykle trudne, bo atmosfera między USA i Rosją wcale nie jest najlepsza, a czasu na negocjacje niewiele. Wstępna wersja traktatu ma być gotowa już w lipcu, kiedy prezydent USA Barack Obama pojedzie z pierwszą wizytą do Moskwy i spotka się z prezydentem Dmitrijem Miedwiediewem.– Piątkowe rozmowy były tak produktywne, że w lipcu obaj prezydenci będą mogli rozmawiać już o konkretach – zapewniała Rose Gottemoeller z departamentu stanu USA.
– Takiego traktatu nie można przygotowywać w pośpiechu. On ma ograniczać ryzyko konfliktu nuklearnego, a jeśli będą w nim jakieś niejasności lub dwuznaczności, to jedna ze stron może je wykorzystać do zdobycia przewagi nad drugą, co w sytuacji konfliktu będzie ją zachęcało do przeprowadzenia pierwszego uderzenia – ostrzega w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Anthony Cordesman z Centre for Strategic and International Studies w Waszyngtonie.