Konkurent Włodzimierza Cimoszewicza spotkał się wczoraj z grupą dziennikarzy w Brukseli, a wcześniej odwiedził prawie wszystkie państwa Europy. – Byłem też w Polsce – zaznacza Jagland w rozmowie z „Rz”. Norweg unika odpowiedzi na pytanie, w czym jest lepszy od Cimoszewicza, ale chwali się „nordycką kombinacją idealizmu i pragmatyzmu”. I jeszcze jeden argument: – Norwegia jest małym krajem. Ale ma wyrobioną markę w dziedzinie praw człowieka i międzynarodowej współpracy. Norweg na czele Rady Europy może zmienić tę instytucję.Byłego premiera wspiera były niemiecki minister spraw zagranicznych Hans Dietrich Genscher. – Podoba mi się jego program ożywienia Rady Europy i uczynienia jej bardziej wyrazistą – mówi.
47 państw członkowskich Rady Europy zdaje sobie sprawę, że instytucja strzegąca praw człowieka i demokracji nie jest rozpoznawalna przez obywateli. Ma to zmienić plan reformy, który napisał Jean-Claude Juncker, doświadczony na europejskiej scenie premier Luksemburga. Jeden z punktów przewiduje, że sekretarzem generalnym Rady Europy powinna zostać osoba piastująca w przeszłości funkcję szefa państwa lub rządu. Stąd kandydatury Jaglanda i Cimoszewicza.
Pominięci zostali dwaj inni kandydaci, którzy wywodzą się ze Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy skupiającego deputowanych z parlamentów narodowych. To ta instytucja dokona ostatecznego wyboru. Na razie protestuje przeciw dyktatowi ministrów.
– Myślę, że uda się załagodzić sytuację i głosowanie w czerwcu jednak się odbędzie – uważa Jagland. W Norwegii, inaczej niż w Polsce, wszystkie siły polityczne stoją murem za Jaglandem, widząc w tym szansę zaistnienia kraju na arenie międzynarodowej. Przedstawiciele różnych partii jeżdżą po Europie, lobbując za socjalistą.