Masywna głowa z bujną czupryną siwych włosów, szeroka, zwykle czerwona twarz typowa dla potomka Irlandczyków. Edward Kennedy był przez dziesięciolecia jednym z najlepiej rozpoznawalnych aktorów amerykańskiej sceny politycznej. Dla liberałów był patriarchą, dla wielu republikanów – wcieleniem lewicowego zła. Dla innych – ostatnim z wielkich Kennedych. Podczas niemal półwiecznej kariery na Kapitolu wygrał niejedną ważną bitwę. W tej najważniejszej – z nowotworem mózgu – był jednak bez szans. Zmarł w swym domu w rodzinnym Massachusetts. Jako jedyny z czterech braci dożył starości. Miał 77 lat.
[srodtytul]Urodzony do polityki [/srodtytul]
– Moje dzieci słuchały politycznych kołysanek – powiedziała kiedyś jego matka Rose. Początkowo wydawało się jednak, że Edward słuchał innych melodii. Uważano, że pod względem talentu politycznego ustępuje zarówno Johnowi, jak i Robertowi.
Do wielkiej polityki trafił tylnymi drzwiami. Gdy w 1961 roku John został prezydentem USA, rodzina uznała, że jego miejsce w Senacie powinien zająć właśnie Ted. Miał niewielkie doświadczenie w polityce i brakowało mu jeszcze dwóch lat do trzydziestki, czyli wieku, w którym zgodnie z konstytucją można zostać senatorem. Wszystko to nie zraziło rodziny: mandat na dwa lata trafił w ręce zaprzyjaźnionego polityka, który usunął się w cień, gdy przyszedł czas wyborów. Zgodnie z planem Edward wygrał w cuglach, choć rywal z jego własnej partii zarzucał mu, że jest rozwydrzonym leniem, który nigdy nie tknął prawdziwej pracy i gdyby nie nazywał się Kennedy, „jego cała kandydatura byłaby farsą”.
Wkrótce złota era Kennedych miała jednak dobiec gwałtownego i tragicznego końca. Najpierw John, a potem kandydujący do Białego Domu Robert zostali zabici przez zamachowców. Sam Edward cudem wyrwał się z uścisków śmierci, wychodząc cało z wypadku lotniczego w 1964 roku.