Zaczęło się pod koniec sierpnia, gdy Berlusconi wytoczył proces o zniesławienie lewicowym gazetom „La Repubblica” i „L’Unita” oraz kilku ich dziennikarzom. Domaga się przekazania na cele charytatywne 3 milionów euro. „L’Unita” sugerowała, że dwie młode panie minister zawdzięczają posady usługom seksualnym świadczonym premierowi, a „La Repubblica”, że Berlusconi utrzymuje intymne stosunki z nieletnimi, a świadków i sędziów straszy służbami specjalnymi.
O zasadności zarzutów i wysokości ewentualnego odszkodowania zdecyduje sąd, ale Związek Włoskich Dziennikarzy uznał, że Berlusconi próbuje zakneblować krytyków. „La Repubblica” pod apelem w tej sprawie zebrała prawie pół miliona podpisów, a obrońcy wolności słowa demonstrowali w sobotę w sile 80 tysięcy osób na Piazza del Popolo. Połowę uczestników, w tym wielu emerytów, zwiozła autobusami do stolicy lewicowa centrala związkowa CGIL. Resztę stanowili komuniści, politycy, dziennikarze i intelektualiści lewicy. Sierpom i młotom towarzyszyły plansze z fotomontażem, na których Benito Mussolini miał twarz Silvia Berlusconiego.
Dyrektor dziennika TV RAI Augusto Minzolini w głównym wydaniu sobotnich wiadomości nazwał całą tę imprezę farsą. Podkreślał, że jej uczestnicy domagają się de facto bezkarności dla mediów i dziennikarzy lżących swoich politycznych przeciwników, a przy okazji odmawiają premierowi gwarantowanego konstytucją prawa do obrony własnej godności.
Zdumienie wzbudził udział w demonstracji byłego postkomunistycznego premiera Massima D’Alemy, który wytoczył proces karykaturzyście, żądając równowartości 1,5 mln euro, jak też szefa opozycyjnej partii Włochy Wartości Antonia Di Pietro, który domaga się od gazety „Il Giornale”, należącej do rodziny Berlusconich, 7 mln euro odszkodowania. W obronie wolności słowa maszerował Michele Santoro, który co czwartek za 700 tysięcy euro rocznie w telewizji publicznej RAI prowadzi program publicystyczny niezmiennie atakujący Silvia Berlusconiego.
Manifestacja, której celem nie była obrona wolności słowa, lecz atak na szefa włoskiego rządu, świadczy przede wszystkim o tym, że skłócona i nadal poszukująca lidera włoska lewica po trzykrotnym przegraniu wyborów próbuje się znów zjednoczyć wokół wspólnego wroga.