Zdaniem republikanów to kolejny zwiastun klęski partii Obamy w listopadowych wyborach.
Charles Djou zwyciężył w sobotę w wyborach zarządzonych po tym, jak demokrata Neil Abercrombie zrezygnował z miejsca w Kongresie, by skupić się na walce o urząd gubernatora. Hawaje to okręg, który od dziesięcioleci na politycznej mapie USA zaznaczany był jako bastion demokratów. Przez ostatnie 20 lat miejsce w Kongresie należało tu do demokraty. W wyborach prezydenckich w 2008 roku Barack Obama – który dzieciństwo spędził właśnie na Hawajach – otrzymał tu aż 72 proc. głosów.
– To doniosły dzień. Wysłaliśmy sygnał do demokratów – mówił świeżo wybrany kongresmen z Hawajów z przewieszonym przez głowę tradycyjnym wieńcem z kwiatów. Zwycięstwo Djou to przełom podobny do wygranej republikanina w wyborach uzupełniających w Massachusetts. Scott Brown na początku roku zajął w Senacie miejsce po słynnym demokracie Edwardzie Kennedym. Już wówczas komentatorzy zaczęli spekulować, że może to być zwiastun wielkiego lania, jakie amerykańscy wyborcy zamierzają sprawić rządzącym demokratom w listopadowych wyborach do Kongresu.
– Wygrana Charlesa to dowód na to, że jego konserwatywne przesłanie dotyczące niższych podatków, tworzenia miejsc pracy i odpowiedzialności rządzących nie zna granic partyjnych. To przesłanie, które Amerykanie chcą słyszeć od kandydatów w całym kraju – cieszył się Michael Steele, jeden z liderów Partii Republikańskiej.
Część komentatorów zauważa jednak, że na razie jest za wcześnie, by mówić o porażce demokratów. Ogromnym problemem dla republikanów mogą być bowiem choćby tacy kandydaci jak Rand Paul, który w zeszłym tygodniu z łatwością wygrał partyjne prawybory w Kentucky. Wystarczyło kilka rozmów z dziennikarzami, by antyrządowy rebeliant musiał się martwić o ratowanie swojej politycznej kariery. W wywiadach skrytykował bowiem ustawę o prawach obywatelskich z 1964 roku, która zabroniła dyskryminacji rasowej. Polityk przekonywał, że rząd mógł przekroczyć uprawnienia, zakazując segregacji rasowej w sektorze prywatnym. Jego zdaniem zakaz obsługi czarnych w restauracjach mógł być bowiem po prostu wyrazem wolności wypowiedzi właścicieli tych lokali. „Odrażające poglądy” Randa Paula szybko skrytykowali demokraci, odcięli się od nich również republikanie.