Wbrew woli rodziny i mimo ostrzeżeń 50-letni Hamid al Daradżi od 2003 r. współpracował z USA. Postrzelony podczas snu w klatkę piersiową mężczyzna zmarł w domu w Samarze leżącej prawie 100 kilometrów na północ od Bagdadu.
Policja aresztowała jednego z synów mężczyzny. Okazało się, że w 2007 r., po ofensywie antyterrorystycznej sił amerykańsko-irackich, odszedł on z al Kaidy. Wczesnym rankiem w piątek otworzył jednak drzwi zabójcom – swojemu kuzynowi, którego później udało się schwytać, oraz bratu, który zbiegł.
Zatrzymani przyznali się, że zabili na zlecenie grupy Ansar al Sunna, mającej powiązania z al Kaidą. Zdaniem szefa policji w Samarze płk. Hazima Alego grupa zaczęła ostatnio przyciągać ochotników, oferując im gotówkę. Ali uważa, że terroryści wykorzystują w atakach młodych ludzi, by pokazać, że wciąż rekrutują nowych bojowników.
Mimo że Irakijczycy współpracujący z siłami zachodniej koalicji często są celem zamachów, morderstwo dokonane przez bliskiego członka rodziny wywołało zaskoczenie. Wcześniej do kilku takich przypadków doszło w Strefie Gazy, gdzie zabójstwo bliskiej osoby podejrzanej o współpracę z Izraelem miało „oczyścić honor rodziny”.
W piątek w Iraku zginęło też 26 innych osób, gdy terroryści zaatakowali domy oficjeli rządowych i członków służb bezpieczeństwa. Wczoraj w atakach w Bagdadzie poniosło śmierć co najmniej 30 osób, a rannych zostało ponad 50.