Przedstawiciele sekcji interesów amerykańskich w Hawanie rozmawiali o tym z bliskimi więźniów. USA oferują uwolnionym opozycjonistom status uchodźców, ale chcą, by ubiegali się o niego jako ludzie wolni, a nie jako deportowani przestępcy. Po roku mogliby uzyskać prawo stałego pobytu, co pozwoliłoby im odwiedzać krewnych na Kubie.
Do Madrytu przyleciało już 12 więźniów z rodzinami. Na Kubie odstawiono ich na lotnisko wprost z więzienia. Dołączyli tam do bliskich, którzy postanowili towarzyszyć im na wygnaniu. Reżim nie dał im jednak szans na pożegnanie tych, którzy nie zdecydowali się na emigrację. Choćby ojców czy matek za starych lub zbyt chorych, by zaczynać nowe życie na obczyźnie.
– Czujemy się oszukani przez rząd Hiszpanii – mówią więźniowie. Oskarżają Madryt o niewypełnienie obietnic, jeśli nie o zdradę. Myśleli, że po latach spędzonych w castrowskich więzieniach zostaną powitani jak bohaterowie. Tymczasem ulokowano ich w niedrogim hotelu (niespełna 14 euro za noc) na obrzeżach Madrytu, w nieklimatyzowanych trzyosobowych pokojach, gdzie łazienka jest na korytarzu. Opiekę nad nimi przejął Czerwony Krzyż, który próbuje jak najszybciej się ich pozbyć, bo potrzebuje hotelu dla innych.
– Chcieli być wolni i na pewno czują się wolni w Hiszpanii, ale przyjechali tam na warunkach, które nie są dla nich korzystne – przyznaje w rozmowie z „Rz” Berta Soler, jedna z przywódczyń kubańskiej organizacji Kobiety w Bieli. Jej mąż Angel Juan Moya Acosta został skazany podczas czarnej wiosny 2003 roku na 20 lat pozbawienia wolności. Jest na liście 52 więźniów, których władze obiecały uwolnić w wyniku mediacji Kościoła katolickiego i Hiszpanii.
Zdaniem pani Soler uwolnienie grupy więźniów „oznacza pewien postęp, ale nie upoważnia do mówienia o początku zmian”. – Zmiany nastąpią wtedy, gdy na Kubie nie będzie represji ani więźniów politycznych, kiedy zmieni się prawo – mówi. – Rząd potrzebował wentyla bezpieczeństwa, dlatego zaczął zwalniać skazanych – dodaje.