Waszyngton i Bruksela uzgodniły, że doroczne spotkanie przywódców odbędzie się 20 listopada na zakończenie szczytu NATO w Lizbonie. – Stany Zjednoczone nie mają silniejszego partnera od Europy w krzewieniu dobrobytu i bezpieczeństwa na świecie – podkreślał rzecznik Białego Domu Robert Gibbs.
Od kilku miesięcy w Unii coraz głośniej się mówi, że stosunki amerykańsko-unijne znalazły się w kryzysie. Europejscy przywódcy dowiedzieli się z amerykańskiej prasy, że Barack Obama nie przyjedzie na majowy szczyt UE–USA w Madrycie. Zdaniem wielu analityków po wejściu w życie traktatu lizbońskiego, na podstawie którego utworzono m.in. stanowisko prezydenta UE, Waszyngton nie był pewien, kto reprezentuje Unię. Szczyt miał się bowiem odbyć w Hiszpanii, która sprawowała półroczne przewodnictwo, i to jej premier Jose Luis Zapatero chciał pełnić funkcję gospodarza.
[srodtytul]Trudne tematy [/srodtytul]
– Lepiej by było, gdyby prezydent się pojawił na tamtym szczycie. Ale był już w Europie wiele razy, więc jego doradcy uznali, że kolejne spotkanie nie przyniesie zbyt wielkich korzyści – mówi „Rz” Craig Kennedy, szef German Marshall Fund w Waszyngtonie. Ekspert podkreśla jednak, że listopadowy szczyt może być przełomowy.
– To, że odbędzie się razem ze szczytem NATO, jest świetną decyzją. Od dawna mój kolega Ron Asmus postulował ich połączenie. Dzięki temu znaczenie szczytu wzrośnie. Delegacja USA będzie na bardzo wysokim szczeblu. Mam nadzieję, że agenda spotkania umożliwi załatwienie naprawdę ważnych spraw – dodaje Kennedy.