Berlin bije tego lata rekordy popularności. – Jesteśmy najczęściej odwiedzaną przez turystów stolicą Europy po Londynie i Paryżu – głosi burmistrz Klaus Wowereit. Berlin wyprzedził nawet Rzym, co jest powodem do dumy nie tylko dla władz miasta, Senatu, ale i niemieckiego rządu, któremu przysparzał sporo kłopotów, błagając bezustannie o pomoc finansową. Nadal to robi, ale powoli wygrzebuje się spod góry długów. Chociaż ma ich ponad 60 mld euro, stać go już na nowe inwestycje. Zauważyli to prywatni inwestorzy i zasypują Senat projektami, o których do niedawna nikt nie ośmielał się marzyć. Zwłaszcza w zachodniej części miasta, gdzie odradza się centrum, powstają luksusowe hotele wokół kultowego dworca ZOO i tętni życiem bulwar Kurfürstendamm. – Nareszcie coś się dzieje – mówi Helga Frisch, inicjatorka akcji protestu przeciw lekceważeniu potrzeb zachodnich dzielnic miasta.
Po likwidacji muru berlińskiego priorytetem była odbudowa dawnej stolicy NRD. Nikt nie martwił się o dwa miliony mieszkańców Berlina Zachodniego, przez dziesięciolecia nie tylko wyspy dobrobytu między Łabą i Władywostokiem, ale i oazą wygodnego życia w porównaniu z wielkimi miastami RFN. Zawdzięczał to dotacjom, ulgom podatkowym i innym ułatwieniom. Skończyły się one wraz z upadkiem muru. Zjednoczony Berlin zaczął się zrastać w szybkim tempie, co oznaczało w praktyce gwałtowny wzrost poziomu życia we wschodniej części miasta kosztem zachodniej. Skutki są widoczne do dziś.
– Miasto nie jest zintegrowane – narzeka Wowereit. Twierdzi, że w Berlinie Zachodnim wciąż są mieszkańcy, którzy przez ostatnich 20 lat nie przekroczyli linii, wzdłuż której biegł mur. Po wschodniej – nadal nie brak berlińczyków, którzy wspominają z nostalgią, jak dobrze się żyło w NRD. – Niełatwo rządzić miastem podzielonym i dawniej, i dziś – przyznał Wowereit. Wie, o czym mówi. Gwałtowny proces jednoczenia miasta, bez oglądania się na koszty, omal nie zakończył się jego bankructwem. Same odsetki od długów pochłaniały rocznie 2,4 mld euro, niemal jedną piątą wpływów do kasy miejskiej. Zmusiło to Senat do drastycznych oszczędności. – Od pięciu lat Berlin notuje wzrost gospodarczy wyższy niż średnia niemiecka. W roku ubiegłym, gdy niemiecka gospodarka skurczyła się o 5 punktów procentowych, spadek w Berlinie wyniósł zaledwie 0,7 punktu – podkreśla Karl Brenke z Niemieckiego Instytutu Gospodarczego. Berlin jest jednak wciąż najbiedniejszym z wielkich miast RFN. Berlińczyk zarabia średnio rocznie 18 tys. euro, o ponad 6 tys. mniej niż mieszkaniec Monachium czy Hamburga. Więcej jest tu bezrobotnych, biednych i bezdomnych.
„Arm aber sexy“ (Biedny, ale seksowny) – to hasło, którym stolica kokietuje skutecznie nie tylko rzesze Niemców. Jest jedynym wielkim miastem RFN, któremu przybywa mieszkańców. Stało się magnesem dla artystycznej bohemy z całej Europy, także z powodu niskich kosztów utrzymania. Bilety do muzeów też kosztują tu mniej niż w Londynie czy Paryżu. Berlin jako atrakcję turystyczną odkryli Włosi, stanowiący największą grupę zagranicznych turystów. Rosjanie przyjeżdżają na zakupy. Dla Polaków Berlin to wciąż głównie miejsce pracy.
[ramka]Oficjalna storna Berlina