W ostatnich dniach sierpnia 2005 roku Nowy Orlean opuściła większość mieszkańców. Gdy pękły tamy przeciwpowodziowe, do położonego w dużej części poniżej poziomu morza miasta wdarły się takie ilości wody, że w niektórych dzielnicach widać było tylko dachy domów. Tysiące ludzi, którzy zdecydowali się pilnować dobytku przed rabunkiem, przez kolejne dni było przymusowo ewakuowanych przez żołnierzy i ratowników śmigłowcami lub łodziami.
Mimo upływu czasu ślady po Katrinie – prawdopodobnie najgorszej klęsce żywiołowej w historii USA – nadal widzi każdy, kto przyjedzie do Nowego Orleanu. Wystarczy wyjść poza pełną świetnych restauracji i pięknych ogrodów Dzielnicę Francuską, by przekonać się, że w tym miejscu niedawno wydarzyło się coś naprawdę strasznego. W niektórych rejonach miasta na zdewastowanych, opuszczonych domach wciąż można zobaczyć złowieszczy znak „X”. Te nazywane tatuażami Katriny symbole kreśliły w 2005 roku ekipy ratowników i żołnierzy, by zaznaczyć, że w środku już nikogo nie ma. Zdarza się, że między kilkoma domami w ruinie wciąż stoją takie, które choć doczekały się powrotu dawnych mieszkańców, potrzebują gruntownego remontu.
Nie wiadomo, ile dokładnie osób porzuciło miasto. Szacuje się, że do liczącego przed kataklizmem niemal pół miliona mieszkańców Nowego Orleanu powróciło około 80 procent ludności. Przybywa też sporo nowych mieszkańców, między innymi młodych, energicznych nauczycieli, którzy odpowiadają na apele różnych organizacji pozarządowych.
[srodtytul] Wielka akcja wyburzania [/srodtytul]
Śladów po huraganie jest tyle, że miejscowe biura turystyczne wciąż mają w ofercie kilkugodzinne wycieczki szlakiem Katriny. Wybrany w maju nowy burmistrz miasta Mitch Landrieu – pierwszy od wielu lat biały polityk piastujący to stanowisko – chce jednak rozpocząć akcję równania z ziemią opustoszałych i zniszczonych budynków. Według gazety „Wall Street Journal” Landrieu ma nadzieję, że do 2014 roku uda mu się zrobić porządek z jedną trzecią z około 55 tysięcy porzuconych budynków.