Od kilku tygodni media w USA co rusz informują o kontrolerach lotów, którzy drzemali na służbie albo oglądali filmy.
Najnowsza wiadomość na pewno postawiła jednak na nogi najważniejszych urzędników z Federalnego Zarządu Lotnictwa (FAA). We wtorek boeing 737, którym podróżowały Michelle Obama i małżonka wiceprezydenta USA Jill Biden, podchodząc do lądowania na lotnisku niedaleko Waszyngtonu, znalazł się niebezpiecznie blisko 200-tonowego wojskowego samolotu transportowego C-17.
Zgodnie z przepisami powinien lecieć co najmniej 5 mil (8 km) za wielkim C-17, tymczasem kontrolerzy lotów dopuścili go na odległość zaledwie 3 mil (niecałych 5 km). Urzędnicy z FAA zapewniają wprawdzie, że samolot z panią Michelle Obamą na pokładzie „nie był w niebezpieczeństwie", ale – jak podaje „The Washington Post" – zaklasyfikowali błąd kontrolerów lotów do kategorii „A", a więc tych najpoważniejszych.
Według ekspertów turbulencje, które powstają za takimi olbrzymami jak C-17, mogą potencjalnie prowadzić do katastrofy mniejszych samolotów lecących zbyt blisko za nimi. Pilot prezydenckiej floty wykonał w związku z tym całą serię ostrych manewrów, aby oddalić się na bezpieczną odległość od wojskowego giganta. Mimo to kontrolerzy nakazali mu przerwać procedurę podchodzenia do lądowania, bo istniało ryzyko, że transportowy gigant, który miał wylądować pierwszy, nie zdąży na czas opuścić pasa startowego.
Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło, ale Amerykanie znów zaczęli się głośno zastanawiać, czy na niebie rzeczywiście jest bezpiecznie. Liczba błędów popełnianych przez kontrolerów lotów wzrosła bowiem w zeszłym roku aż o 51 procent – odnotowano 1869 tego rodzaju incydentów. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy co najmniej pięciu kontrolerów zostało przyłapanych na spaniu podczas służby.