Chłopak zmarł w szpitalu. Akcja wywołała wielkie oburzenie wśród lokalnej społeczności i spore protesty przeciwko brutalności stróżów prawa w tym amerykańskim mieście.
Zdaniem świadków policjanci strzelali w plecy bezbronnego człowieka.
– Straciliśmy ludzkie życie. To z tego powodu wszyscy są tak zbulwersowani – tłumaczył telewizji ABC mieszkaniec dzielnicy Bayview Pladee Clayton. – A to wszystko tylko dlatego, że Afroamerykanin nie miał biletu – przekonywał.
Policjanci tłumaczą, że musieli otworzyć ogień, bo uciekający chłopak pierwszy zaczął do nich strzelać. Żaden z funkcjonariuszy ani pasażerów stojących na peronie nie został jednak nawet draśnięty, a świadkowie przekonują, że nie widzieli, aby 19-latek strzelał. Dodatkowo śledczy początkowo nie mogli znaleźć przy rannym żadnej broni. Dzięki „współpracy lokalnej społeczności" i „nieprawdopodobnej pracy zespołowej oficerów" detektywom udało się w końcu odnaleźć zaginiony pistolet. Rzecznik policji tłumaczył dziennikarzom, że z miejsca zdarzenia broń musiał po prostu zabrać przypadkowy przechodzień.
„Huffington Post" zwraca jednak uwagę, że to już drugi przypadek w tym miesiącu, gdy policjanci z San Francisco odebrali życie nieposłusznemu pasażerowi. Na początku lipca stróże porządku zastrzelili człowieka, który miał być pijany i grozić im nożem. I w tym wypadku świadkowie widzieli całe zajście zupełnie inaczej. – On wyglądał jak pijany hippis – relacjonowała reporterce „The Bay Citizen" Myleen Hollero. Jej zdaniem, jeśli policjanci powinni czegoś użyć, to paralizatora, a nie broni palnej.