"Rz": Spodziewał się pan zamachu prawicowych ekstremistów w Europie?
Jean-Yves Camus:
Nie zaskoczyło mnie to, że osoba związana ze skrajną prawicą dokonała takiego zamachu. Już w 1995 roku, kiedy Timothy McVeigh zdetonował potężną bombę przed budynkiem federalnym w Oklahoma City, zabijając 168 osób, służby bezpieczeństwa zdały sobie sprawę, jak groźna potrafi być rodzima ideologia skierowana przeciwko państwu. W latach 90. zaczęła się ona szerzyć także w Skandynawii, głównie jednak w Szwecji. Dochodziło tam np. do morderstw działaczy związkowych. Stieg Larsson, zanim stał się znanym na całym świecie autorem kryminałów, był dziennikarzem, który właśnie starał się nagłośnić zagrożenie ze strony skrajnej prawicy. Istnieje ono też w innych krajach: we Francji, w Austrii, Niemczech czy Wielkiej Brytanii. A motywacje są podobne. Sprzeciw wobec polityki wielokulturowości, imigrantów, islamu, postrzeganych jako zagrożenie dla zachodnich krajów i społeczeństw.
Takie poglądy ma coraz więcej ludzi, którzy głosują na partie antyimigranckie. Ten zamach może im zaszkodzić?
Partie uznawane za skrajnie prawicowe, które odnoszą triumfy wyborcze, odrzucają stosowanie przemocy. A ich sukces to pozytywna rzecz, bo pozwolił na obniżenie emocji w kręgach osób o o antyimigranckim nastawieniu. W wielu krajach można dostrzec zaostrzenie polityki imigracyjnej. Ale jest część ekstremistów, którzy uważają, że partia, która wchodzi do głównego nurtu polityki, staje się skorumpowana i nie przeprowadzi prawdziwych zmian, jakie są potrzebne społeczeństwu. Tak właśnie było z Andersem Breivikiem. Trudno jednak doszukać się logiki w jego działaniu. Breivik nie chciał, aby islamscy ekstremiści stanowili zagrożenie dla kraju, sam zaś postąpił dokładnie tak jak oni. Interesował się masonerią, chociaż masoni całkowicie odrzucają przemoc. Był przeciw wielokulturowości, ale pracował w wielokulturowym środowisku, w którym nie był znany z nietolerancji.