Szturm Egipcjan na izraelską ambasadę w Kairze był potwierdzeniem najgorszych obaw władz Izraela. Fundamenty, na których zbudowane zostało bezpieczeństwo Izraela, właśnie się sypią. Minister obrony Ehud Barak zażądał w niedzielę nadzwyczajnego posiedzenia rządu. – Wydarzenia związane z Egiptem, Turcją i Palestyną układają się w pewien obraz. Na dodatek osłabiają się nasze relacje z USA – ostrzegł Barak.
Pretekstem do szturmu na ambasadę było zabicie pięciu egipskich żołnierzy przez siły Izraela 18 sierpnia. Wojska ścigały wtedy terrorystów, którzy zabili osiem osób w pobliżu izraelskiego kurortu Ejlatu i próbowali się ukryć w Egipcie. W ostatni piątek po wieczornych modłach tłum Egipcjan zaatakował izraelską placówkę. Zdołano ewakuować ambasadora Icchaka Lewanona i 80 pracowników ambasady, ale sześć osób zostało uwięzionych w budynku. Dopiero po zakulisowej interwencji Amerykanów na ratunek ruszyli im egipscy komandosi.
Egipt jest jedynym obok Jordanii krajem arabskim, który uznał istnienie Izraela. Chociaż antyizraelskie nastroje w społeczeństwie były powszechne, wszelkie przejawy buntu były tłumione przez rządzących twardą ręką generałów.
– Obalenie w lutym prezydenta Hosniego Mubaraka spowodowało, że ulica zaczyna mieć coraz większy wpływ na decyzje władz – uważa Icchak Klein z Israel Policy Centre w Tel Awiwie. Jego zdaniem już widać pierwsze oznaki. Mubaraka oskarżono m.in. o nadużycia przy kontraktach gazowych z Izraelem, który jest uzależniony od dostaw surowców z Egiptu.
Na dodatek pogłębia się kryzys w relacjach z Turcją – drugim kluczowym sojusznikiem Izraela w świecie muzułmańskim. Rok temu izraelscy komandosi zabili dziewięciu Turków podczas ataku na konwój, który próbował przełamać blokadę Strefy Gazy. Tureckie władze domagają się przeprosin i przyznania, że interwencja była niesłuszna.