Australia: mini w piątek obowiązkowa

Jeśli ten odległy kontynent-wyspa kojarzy się tylko z operą w Sydney, Aborygenami i kangurami, to tkwimy w błędzie

Publikacja: 13.09.2011 11:26

Australia: mini w piątek obowiązkowa

Foto: rp.pl, Karolina Baca-Pogorzelska kbac Karolina Baca-Pogorzelska

Podróż do Australii kojarzyła mi się przede wszystkim z dziesiątkami godzin spędzonych w samolocie. Wydawało mi się, że dłuższej podróży z Polski nie można zaplanować, choć to nieprawda. Po wylądowaniu w Sydney w zasadzie nie czułam, że jestem ponad 15 tys. km od Warszawy (w linii prostej) poza tym, że dzieliło nas 8 godzin różnicy czasu. Jednak już po kilku godzinach doskonale widziałam coraz więcej różnic między Europą a Australią.

No worries, ale czy na pewno?

Pomijam już to, że ceny w dolarach australijskich należało natychmiast przestać przeliczać na złotówki. W przeciwnym razie bankructwo gwarantowane. Wystarczyło spojrzeć na 1l wody w hotelu (7 dolarów), czy cenę godziny parkowania samochodu (nawet i 10 dol., w zależności od miejsca). Jednak lepiej było skupić się na innych rzeczach wyróżniających ten odległy od nas świat.

Zobacz Australię z bliska

- na zdjęciach Karoliny Bacy

Wmyśl zasady no worries (bez obaw) na ulicę aż miło wyjść (mankamentem jest co prawda brak koszy na śmieci). Choć tubylcy przyznają, że Australię można nazwać nawet państwem policyjnym, to chyba dzięki temu jest tam jednak bezpiecznie, a ludzie na ulicy zawsze są uśmiechnięci.

Bynajmniej nie jest to policyjne państwo dlatego, że na każdym rogu widać patrole. Pomijam fakt, że nie ma mowy o przywiezieniu na prezent np. polskiej wódki czy naszych wędlin lub słodyczy (automatyczna konfiskata na lotnisku). Ale np. jeśli ktoś przekroczy prędkość i zostanie zatrzymany, to mówi się o tym w wiadomościach. A przekroczenie jej o 40 km/h z automatu powoduje utratę prawa jazdy. Dlatego choć w Australii autostrad jest jak na lekarstwo, jeździ się tam bezpiecznie (choć ruch jest odwrotny niż u nas) i trzeba się dość szybko nauczyć cierpliwości. Zwłaszcza, gdy mija się pick-upy obudowane specjalnymi palami mającymi chronić przed zderzeniem z kangurem czy wombatem (taki torbacz przypominający trochę świnkę), a takie wypadki akurat do rzadkości niestety nie należą. A zderzenie z takim zwierzem może nawet doprowadzić do dachowania samochodu (nawet przy ich bezpiecznych prędkościach). Słynny żółty znak drogowy z wizerunkiem kangura, koali czy wombata to nie pamiątkowe logo Australijczyków, ale prawdziwe oznakowanie na tamtejszych drogach (podobnie jak u nas np. uwaga jeże).

Aborygenów (rdzennych Australijczyków) zaś trudno spotkać, zwłaszcza w Sydney (wyjątkiem jest jeden, w centrum, grający na swojej tradycyjnej buczącej trąbie, czyli didgeridoo, traktowany raczej jako atrakcja turystyczna w stylu zadomowionych dobrze w Polsce muzyków z Peru etc. grających na ulicach). Moi przewodnicy  tłumaczyli, iż wbrew pozorom (biali) Australijczycy nie darzą ich, mówiąc dyplomatycznie, jakąś szczególną sympatią. Ale do innych nacji akurat przywykli. Kierowcami taksówek czy autobusów są bowiem głównie Chińczycy czy Arabowie. Zresztą to akurat nie jest takie złe, bo z porozumienie się z rodowitym Australijczykiem po angielsku wymaga dużej umiejętności słuchania. W przeciwnym razie z konwersacji nici (ewentualnie zamiast piwa Crown można dostać Koronę...).

Krótki spacer po Sydney

Najbardziej charakterystyczny budynek największego miasta w Australii to oczywiście opera w Sydney. Na żywo wcale nie jest biała, choć tak wynikałoby ze zdjęć. Choć mi osobiście przypomina obierana cykorię, większości ludzi kojarzy się z żaglami wydętymi przez wiatr. Ale prawda podobno jest inna, choć słyszałam zarówno o inspiracji muszlami, jak i cząstkami pomarańczy, to chyba jednak najmniej ważne – ważne jest to, że kojarzy się z Sydney tak, jak Pałac Kultury z Warszawą. Obok niej nad zatoką góruje Harbour Bridge, most, na który można się nawet wspiąć na piechotę. To jeszcze jednak nic, skoro okazało się, że można się też wspinać na wieżę Westfield (taka w stylu tej w Seattle czy telewizyjnej w Berlinie). Mam na myśli jednak wspinaczkę po zewnętrznej części...

A po co się tam wspinać? Bo widoki piękne, choćby na portowe budynki zamienione na luksusowe mieszkania (warte kilka milionów dolarów). W jednym z nich mieszka sobie Russel Crowe, którego spotkanie na ulicy nie jest naprawdę żadnym specjalnym osiągnięciem.

Czekając na weekend

Upodobania kulinarne Australijczyków nie są na pewno taką egzotyką jak kuchnia azjatycka. Jednak zdecydowanie należy tam stawiać na ryby i owoce morza. Jednak co ciekawe np. krewetki są tam z ...importu. Powód? Firmy zajmujące się połowem nie mogą znaleźć chętnych do pracy, bo tego akurat mieszkańcom Antypodów robić się po prostu nie chce. Dziwne? Owszem, dla nas tak. Bo w Europie to my musimy się bić o pracę. Tam zaś pracodawcy biją się o pracownika, dlatego w wielu miastach bezrobocie potrafi wynosić tylko 1 proc. (odłamek ten stanowią zwykle Ci, którzy albo nie mogą podjąć pracy albo po prostu nie muszą). Dlatego wiele prac wykonują przybysze z zagranicy. Także Polacy (można ich spotkać w restauracjach, często pracują jako kelnerzy).

A skoro już przy restauracjach jesteśmy - wyjście do takowej to prawdziwe wydarzenie. I to nie dlatego, że Australijczycy robią to rzadko, ale dlatego, że to po prostu rytuał, zwłaszcza w weekend. Niewyobrażalne jest bowiem, by kobieta wyszła tam "do miasta" w spodniach, choćby nie wiem jak eleganckich. Sukienka czy spódnica, i to krótka, to podstawa. Dyskusja o ubiorze na dany weekend zaczyna się już kilka dni wcześniej, a dobranie dodatków to nie lada wyzwanie.

Przypominało mi to trochę film dokumentalny "Czekając na sobotę" Ireny i Jerzego Morawskich opowiadający o nudzie na prowincji i wyczekiwaniu na tę jedyną w tygodniu dyskotekę, właśnie w sobotę. I bynajmniej nie dlatego, że Sydney jest prowincją, ale dlatego, że przygotowania do tego jedynego dnia w tygodniu wcale nie są aż tak różne. Nie ma jednak wyzywającego makijażu czy prowokującego stroju. Jest naprawdę dobry gust, w myśl zasady, że nie ma brzydkich kobiet - mogą być najwyżej źle ubrane. Mało tego, Australijki wiedzą nawet, jak w środku lata gustownie dobrać do sukienki buty UGG (te ze skóry merynosów). I robią to nawet lepiej niż np. Britney Spears, której zdjęcia królują w sklepach z tym obuwiem.

Kobiety górniczki

Nie byłabym sobą, gdybym nie wtrąciła trzech groszy ze swojego, węglowego podwórka. Ale to dlatego, że bardzo zdziwiło mnie, iż w australijskich kopalniach pracuje całkiem sporo pań. I to nawet pod ziemią. Wynika to jednak z tego, iż czarne złoto wydobywa się tam zupełnie inaczej niż w Polsce. M.in. nie ma szybów wydobywczych, a do kopalni zjeżdża się specjalnymi autami. A ich kierowcami bez problemu mogą być właśnie kobiety. O ile jednak mnie dziwi to, ich bardziej dziwił fakt, że u nas na 3 mln ton węgla pracuje 3000 ludzi, a u nich 300.

Kończąc kopalniany wątek dodam tylko, że na górniczych targach AIMEX (jedne z największych na świecie w tej branży) czułam się trochę jak na wyścigach konnych, gdzie panowie w eleganckich garniturach, a panie w przepięknych sukienkach (co najmniej jak u nas na wyścigach konnych) oglądali potężne maszyny - smoki pracujące w kopalniach różnych surowców na całym świecie, choć wydawałoby się, że górnictwo z modą niewiele może mieć wspólnego. Ale to ma swój urok. Szkoda tylko, że Australia jest tak daleko.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Podróż do Australii kojarzyła mi się przede wszystkim z dziesiątkami godzin spędzonych w samolocie. Wydawało mi się, że dłuższej podróży z Polski nie można zaplanować, choć to nieprawda. Po wylądowaniu w Sydney w zasadzie nie czułam, że jestem ponad 15 tys. km od Warszawy (w linii prostej) poza tym, że dzieliło nas 8 godzin różnicy czasu. Jednak już po kilku godzinach doskonale widziałam coraz więcej różnic między Europą a Australią.

Pozostało 93% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1017