Bynajmniej nie jest to policyjne państwo dlatego, że na każdym rogu widać patrole. Pomijam fakt, że nie ma mowy o przywiezieniu na prezent np. polskiej wódki czy naszych wędlin lub słodyczy (automatyczna konfiskata na lotnisku). Ale np. jeśli ktoś przekroczy prędkość i zostanie zatrzymany, to mówi się o tym w wiadomościach. A przekroczenie jej o 40 km/h z automatu powoduje utratę prawa jazdy. Dlatego choć w Australii autostrad jest jak na lekarstwo, jeździ się tam bezpiecznie (choć ruch jest odwrotny niż u nas) i trzeba się dość szybko nauczyć cierpliwości. Zwłaszcza, gdy mija się pick-upy obudowane specjalnymi palami mającymi chronić przed zderzeniem z kangurem czy wombatem (taki torbacz przypominający trochę świnkę), a takie wypadki akurat do rzadkości niestety nie należą. A zderzenie z takim zwierzem może nawet doprowadzić do dachowania samochodu (nawet przy ich bezpiecznych prędkościach). Słynny żółty znak drogowy z wizerunkiem kangura, koali czy wombata to nie pamiątkowe logo Australijczyków, ale prawdziwe oznakowanie na tamtejszych drogach (podobnie jak u nas np. uwaga jeże).
Aborygenów (rdzennych Australijczyków) zaś trudno spotkać, zwłaszcza w Sydney (wyjątkiem jest jeden, w centrum, grający na swojej tradycyjnej buczącej trąbie, czyli didgeridoo, traktowany raczej jako atrakcja turystyczna w stylu zadomowionych dobrze w Polsce muzyków z Peru etc. grających na ulicach). Moi przewodnicy tłumaczyli, iż wbrew pozorom (biali) Australijczycy nie darzą ich, mówiąc dyplomatycznie, jakąś szczególną sympatią. Ale do innych nacji akurat przywykli. Kierowcami taksówek czy autobusów są bowiem głównie Chińczycy czy Arabowie. Zresztą to akurat nie jest takie złe, bo z porozumienie się z rodowitym Australijczykiem po angielsku wymaga dużej umiejętności słuchania. W przeciwnym razie z konwersacji nici (ewentualnie zamiast piwa Crown można dostać Koronę...).
Krótki spacer po Sydney
Najbardziej charakterystyczny budynek największego miasta w Australii to oczywiście opera w Sydney. Na żywo wcale nie jest biała, choć tak wynikałoby ze zdjęć. Choć mi osobiście przypomina obierana cykorię, większości ludzi kojarzy się z żaglami wydętymi przez wiatr. Ale prawda podobno jest inna, choć słyszałam zarówno o inspiracji muszlami, jak i cząstkami pomarańczy, to chyba jednak najmniej ważne – ważne jest to, że kojarzy się z Sydney tak, jak Pałac Kultury z Warszawą. Obok niej nad zatoką góruje Harbour Bridge, most, na który można się nawet wspiąć na piechotę. To jeszcze jednak nic, skoro okazało się, że można się też wspinać na wieżę Westfield (taka w stylu tej w Seattle czy telewizyjnej w Berlinie). Mam na myśli jednak wspinaczkę po zewnętrznej części...
A po co się tam wspinać? Bo widoki piękne, choćby na portowe budynki zamienione na luksusowe mieszkania (warte kilka milionów dolarów). W jednym z nich mieszka sobie Russel Crowe, którego spotkanie na ulicy nie jest naprawdę żadnym specjalnym osiągnięciem.
Czekając na weekend
Upodobania kulinarne Australijczyków nie są na pewno taką egzotyką jak kuchnia azjatycka. Jednak zdecydowanie należy tam stawiać na ryby i owoce morza. Jednak co ciekawe np. krewetki są tam z ...importu. Powód? Firmy zajmujące się połowem nie mogą znaleźć chętnych do pracy, bo tego akurat mieszkańcom Antypodów robić się po prostu nie chce. Dziwne? Owszem, dla nas tak. Bo w Europie to my musimy się bić o pracę. Tam zaś pracodawcy biją się o pracownika, dlatego w wielu miastach bezrobocie potrafi wynosić tylko 1 proc. (odłamek ten stanowią zwykle Ci, którzy albo nie mogą podjąć pracy albo po prostu nie muszą). Dlatego wiele prac wykonują przybysze z zagranicy. Także Polacy (można ich spotkać w restauracjach, często pracują jako kelnerzy).
A skoro już przy restauracjach jesteśmy - wyjście do takowej to prawdziwe wydarzenie. I to nie dlatego, że Australijczycy robią to rzadko, ale dlatego, że to po prostu rytuał, zwłaszcza w weekend. Niewyobrażalne jest bowiem, by kobieta wyszła tam "do miasta" w spodniach, choćby nie wiem jak eleganckich. Sukienka czy spódnica, i to krótka, to podstawa. Dyskusja o ubiorze na dany weekend zaczyna się już kilka dni wcześniej, a dobranie dodatków to nie lada wyzwanie.