Berlin jest miastem wyjątkowym. Największa metropolia jest najbiedniejszym z niemieckich miast, konkuruje pod tym względem jedynie z Bremą. Raz po raz w stolicy nie działa metro i stoi kolejka naziemna, bo wagony są za stare albo zaniedbano ich przeglądów.
Od miesięcy co noc płoną w Berlinie samochody podpalane przez nieznanych sprawców, a policja jest bezradna. Wszyscy wiedzą, że mający trzy i pół miliona mieszkańców Berlin z długami sięgającymi 60 mld euro jest od dawna bankrutem, a rządowi Angeli Merkel bardziej zależy na ratowaniu Grecji niż stolicy. Takim miastem rządzi od dziesięciu lat Klaus Wowereit. Wszystko wskazuje na to, że po dzisiejszych wyborach do lokalnego parlamentu będzie rządzić nadal.
Wowereit nie zabłysnął przez dziesięć lat żadnym pomysłem – zwracają uwagę niemieckie media. To prawda, ale i tak jest w Berlinie lubiany. W zachodniej części miasta za to, że pochodzi z tej strony muru. We wschodniej, dawnej stolicy NRD, za to, że współrządzi z postkomunistami, choć miał do wyboru innego partnera koalicyjnego. W całym liberalnym, w dużym stopniu laickim Berlinie uznano za akt politycznej odwagi jego publiczne wyznanie przed laty, że jest gejem. Pomogło mu to zwyciężyć w pierwszych wyborach.
Od dziesięciu lat jego SPD rozdaje w Berlinie karty i nie są jej w stanie zaszkodzić żadne skandale. Charyzmatyczny burmistrz jest ulubieńcem mediów, uczestniczy w niezliczonych programach telewizyjnych, nie przepuszcza żadnej okazji do sfotografowania się z gwiazdami niemieckiego filmu, estrady, świata mody i biznesu. Sprawia wrażenie zrelaksowanego, jest elokwentny, nierzadko błyskotliwy. Takiego polityka SPD nie miała od czasów kanclerza Gerharda Schrödera. Stąd głosy w kierownictwie partii, by po spodziewanym zwycięstwie Wowereita w niedzielnych wyborach zacząć myśleć o tym, czy nie mógłby zostać kandydatem SPD na kanclerza, stając w szranki z Angelą Merkel. – Za wcześnie na takie rozważania – mówi Wowereit. Wszyscy w Berlinie wiedzą jednak, że to jego marzenie.
Korespondencja z Berlina