Były szef Izby Reprezentantów i współautor „kontraktu z Ameryką" w latach 90. przyczynił się do przełomowego wyborczego zwycięstwa republikanów, po którym został wybrany na człowieka roku magazynu „Time".
Niezwykle wyrazisty polityk od lat dzieli Amerykanów na tych, którzy go kochają, i tych, co go nienawidzą. W Polsce znany jest niektórym jako producent filmu o Janie Pawle II „9 dni, które zmieniły świat".
Po kilku latach spędzonych na politycznym marginesie marzy o przeprowadzce do Białego Domu. Jeszcze na przełomie maja i czerwca wiele wskazywało jednak, że 67-letni Gingrich jest już politycznym trupem. Porzucili go nawet najważniejsi członkowie jego sztabu przedwyborczego.
Nie zrezygnował z walki i jako „New Newt" (nowy Newt) powoli piął się w sondażach, obserwując, jak z pozycji faworyta spadają z hukiem Michele Bachmann, Rick Perry i Herman Cain. W ostatnich tygodniach jego poparcie wzrosło z 8 proc. w październiku do 24 proc. w najnowszym sondażu CNN/ORC. Gingrich wyprzedził Mitta Romneya – którego popiera co piąty ankietowany. Gdy tylko zajął niebezpieczne pierwsze miejsce w rankingu kandydatów, natychmiast stał się przedmiotem ataków ze strony dziennikarzy. Według mediów zarobił od 1,6 mln do 1,8 mln dolarów, doradzając znienawidzonej przez konserwatystów firmie ubezpieczeniowo-pożyczkowej Freddie Mac, na której ratowanie w kryzysie rząd wydał fortunę.
– To szalony wyścig. Ale kto wie, jak sondaże będą wyglądały za dwa miesiące – przyznaje sam Gingrich. W przeciwieństwie do wielu jego przeciwników nieźle radzi sobie w debatach. Dzięki błyskotliwym odpowiedziom 43 proc. ankietowanych uważa, że najlepiej orientuje się w złożonych problemach, a to dwa razy lepszy wynik od Romneya. 36 proc. pytanych jest też zdania, że Gingrich najlepiej nadaje się na naczelnego dowódcę sił zbrojnych; na Romneya wskazało w tej dziedzinie 20 proc. Wczoraj Gingrich miał szansę na umocnienie swej pozycji podczas 11. już w tym roku debaty prezydenckiej.