Niemcy zastanawiają się już nie czy, ale kiedy Christian Wulff poda się do dymisji.
Byłby to już drugi z rzędu prezydent (trzeci w powojennej historii RFN), który nie dotrwał do końca kadencji. Wprawdzie Christian Wulff na razie nie ma zamiaru składać rezygnacji, ale atmosfera wokół jego osoby gęstnieje z dnia na dzień. Chodzi już nie tylko o pół miliona euro prywatnej pożyczki od żony jego przyjaciela miliardera, do której nie przyznał się w parlamencie Dolnej Saksonii, gdzie był premierem i gdzie cała afera miała swój początek. Z powodu zmasowanej krytyki prezydent poczuł się właśnie zmuszony do publikacji listy darmowych urlopów, które spędzał w zagranicznych rezydencjach swoich zamożnych przyjaciół. – Ani pożyczka, ani takie wakacje nie są formalnie zabronione, ale z etycznego punktu widzenia to nie do przyjęcia – mówi „Rz" prof. Gerd Langguth, ekspert ds. CDU, z której wywodzi się Wulff.
Prezydent RFN odgrywa mniej więcej taką rolę jak królowa brytyjska: reprezentuje państwo, ale nie ma praktycznie żadnego wpływu na kształt polityki. Za to wszyscy patrzą mu na ręce. – Musi być czysty – piszą niemieckie media.
Jak ma się do tego pół miliona euro, które pożyczył trzy lata temu, gdy po rozwodzie wpadł w kłopoty finansowe? W banku nie dostałby takiej sumy na podobnych warunkach. – Prezydent żył ponad stan, co w dzisiejszych czasach nie jest dobrą rekomendacją – orzekł „Frankfurter Allgemeine Zeitung", przypominając, że pożyczka opiewała na 120 proc. wartości domu, który nabył przyszły prezydent dla siebie i nowej żony.
Wulff jest dziesiątym prezydentem RFN. Formalnie wybrało go Zgromadzenie Federalne, ale faktycznie osobiście zrobiła to kanclerz Angela Merkel jako szefowa największego ugrupowania – CDU. Miała nadzieję, że młodzieńczy, energiczny premier Dolnej Saksonii i jego reprezentacyjna młoda żona staną na wysokości zadania i przywrócą urzędowi prezydenckiemu powagę, którą nadwerężyła zaskakująca dymisja Horsta Köhlera. Poprzednik Wulffa zrezygnował z urzędu w połowie drugiej kadencji, pod naporem krytyki, że jakoby dąży do użycia Bundeswehry w sytuacjach nieprzewidzianych konstytucją. Zabolały go też porównania do Horsta Lübke, drugiego prezydenta RFN, budowniczego obozów zagłady, który został zmuszony do dymisji.