– Boże, oni idą i idą – nie mogli się nadziwić przechodnie obserwujący w sobotnie popołudnie demonstrację w centrum Wilna. Stolica Litwy dawno już nie widziała takiego morza ludzi. Tłum rozciągnął się na kilka kilometrów. Przechodniów jeszcze bardziej dziwiło to, że największy protest od czasu odzyskania przez Litwę niepodległości zorganizowały mniejszości narodowe, z których największą stanowią Polacy. Wsparli ich Rosjanie i Białorusini, którzy również czują się dyskryminowani.
Na wiecu podkreślano, że wbrew twierdzeniom litewskich kręgów nacjonalistycznych demonstracja nie była wymierzona przeciwko Litwie.
– To protest przeciwko obecnej liberalno-konserwatywnej koalicji – mówił przewodniczący Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, europoseł Waldemar Tomaszewski.
Akt desperacji
Demonstrację zorganizowano w rocznicę przyjęcia ustawy oświatowej. Zgodnie z nią w ciągu dwóch lat ujednolicony ma zostać egzamin z języka litewskiego w szkołach mniejszości narodowych oraz w szkołach litewskich. W efekcie uczniowie ostatnich klas szkół polskich mają tylko dwa lata na opanowanie programu, który uczniowie szkół litewskich przerabiali przez dziesięć lat. Nowa ustawa zakłada także, że w szkołach mniejszości narodowych lekcje historii, geografii, a także wiedzy o świecie w częściach dotyczących Litwy mają być wykładane w języku litewskim. Zniknie też część polskich szkół w mniejszych miejscowościach.
– Mam dwóch synów. Ich przyszłość w dużej mierze zależy od tego, czy dzisiaj uda nam się obronić nasze prawa. Nie mogę się pogodzić, że już od dziecka ustawowo stają się obywatelami drugiej kategorii – powiedział „Rz" Zygmunt Sienkiewicz ze wsi Awiżenie w rejonie wileńskim.