Ogłoszone przez rządzących Birmą od pół wieku generałów wybory uzupełniające były symbolicznym gestem, mającym przekonać władze USA i UE do zniesienia sankcji gospodarczych wobec ich kraju. Mimo to wygrana kandydatów z opozycyjnej Narodowej Ligi na rzecz Demokracji (NLD) uznawana jest za przełomowe wydarzenie w historii Birmy.

– Długo czekaliśmy, że nadejdzie ten dzień – mówił Kalyar, jeden z sympatyków opozycji. – Dzięki Aung San Suu Kyi w kraju będzie więcej reform – cieszył się sympatyk noblistki Htwe Thein Naing. Wielu Birmańczyków marzy o dalszej demokratyzacji kraju. – Armia się zmieniła, stała się dużo bardziej pobłażliwa. Rosną więc szanse na to, że w wyborach 2015 roku prezydentem zostanie Aung San Suu Kyi – przekonywał BBC członek NLD Myo Win.

Przywódczyni opozycji, nazywana przez Birmańczyków Ciotką Suu, nie będzie jednak miała łatwego zadania. Po wczorajszych wyborach wojskowy reżim nadal będzie kontrolował ponad 600 mandatów w liczącym 664 miejsc parlamencie. Tymczasem to w dużej mierze od głosu noblistki zależeć będą decyzje Zachodu o łagodzeniu sankcji. Sceptycy się boją, że Suu Kyi zostanie wykorzystana przez generałów, żeby przekonać Zachód do złagodzenia polityki wobec Birmy, ale nie będzie w stanie przyspieszyć prodemokratycznych reform. – Zbyt wielkie oczekiwania są niebezpieczne. Ona nie jest czarodziejką – przestrzega w rozmowie z agencją Reutersa były więzień polityczny Ko Ko Gyi. Noblistka zapowiedziała już jednak, że nie zamierza wejść do rządu generałów, a sankcje Zachód powinien znieść „w odpowiednim czasie".

66-letnia absolwentka Uniwersytetu w New Delhi oraz Uniwersytetu w Oksfordzie wielokroć udowadniała swą determinację. Walka o demokrację kosztowała ją nie tylko ponad 20 lat życia w większości spędzonych w areszcie domowym, poświęciła jej też małżeństwo i dzieci. Junta pozwoliła Michaelowi Arisowi odwiedzić żonę zaledwie pięć razy. Nie mógł się z nią pożegnać. Gdy w 1999 roku umierał na raka, generałowie się nie zgodzili, by Suu Kyi mogła go odwiedzić. Reżim długo nie dopuszczał też do noblistki jej dwóch synów, którzy mieszkają w Wielkiej Brytanii.