Oklaski, aplauz i słowa uznania – to przyjemna  odmiana dla Guido Westerwellego, szefa niemieckiego MSZ i byłego przywódcy niemieckich liberałów, ugrupowania FDP. Na niedawnym spotkaniu deputowanych partii liberalnej w Moguncji, Westerwelle był gwiazdą i błyszczał na tle swych kolegów partyjnych, tych samych, którzy zmusili go wiosną ubiegłego roku do dymisji z funkcji szefa partii.  Pojawiły się natychmiast głosy, że oznacza to wielki i bezprecedensowy w niemieckiej polityce comeback polityka zesłanego nie tak dawno na boczny tor wraz z całym ugrupowaniem liberałów.

Od ponad dwu lat FDP przeżywa największy kryzys w swej historii. Gdyby wybory do Bundestagu miały się odbyć dzisiaj, liberałowie nie weszliby prawdopodobnie w ogóle do parlamentu, bo ich notowania wyborcze oscylują wokół 4 proc., czyli o jeden punkt procentowy poniżej progu wyborczego. Oznaczałoby to praktycznie  koniec ery Angeli Merkel w niemieckiej polityce, gdyż jej CDU w sojuszu z CSU trudno byłoby znaleźć partnera koalicyjnego. Wszystko wskazuje na to, że taka sytuacja może zaistnieć dokładnie za rok, w wyniku kolejnych wyborów do Bundestagu. SPD i Zieloni wydają się mieć wielkie szanse na uzyskanie przewagi i stworzenie rządu.

W tej sytuacji wiele zależy od kondycji FDP. – Jesteśmy nadal zainteresowani sojuszem z partią liberalną – twierdzi Volker Kauder, szef frakcji CDU/CSU. Pod warunkiem wszakże, że liberałowie wyjdą z kryzysu. Na razie są skłóceni i zajmują się  rozliczeniowymi rozgrywkami wewnętrznymi. W Moguncji przedmiotem ataków stała się Sabine Leutheusser-Schnarrenberger, minister sprawiedliwości, która bez konsultacji z władzami partii i wbrew stanowisku koalicyjnego kanclerz Merkel skrytykowała projekt zakupu przez rząd kolejnej partii skradzionych ze szwajcarskich banków danych niemieckich obywateli, ukrywających w Szwajcarii miliardy przed niemieckim fiskusem. To akurat drobiazg w porównaniu z pasmem nieporozumień i niesnasek kompromitujących FDP w oczach wyborców od wielu miesięcy.

I to do tego stopnia, że nie przysparzają jej popularności nawet ostre wystąpienia FDP krytykujące pomoc dla Grecji – w sytuacji gdy dwie trzecie Niemców nie chce już nic słyszeć o wsparciu dla zbankrutowanego kraju. Ten fakt najlepiej świadczy o postrzeganiu FDP, ugrupowania wiernego ideom liberalizmu gospodarczego.  – Czy FDP nie jest po prostu anachronizmem w świecie, w którym rynki są potęgą, a państwa słabe? – pytał nie tak dawno „Die Zeit".

Zdaniem politologa prof. Wernera Patzelta FDP wmanewrowała się w ślepą uliczkę liberalizmu gospodarczego i nie dysponuje siłami intelektualnymi, aby się z niej wydostać. Sam Guido Westerwelle nie ma żadnego pomysłu. Nikt w Niemczech nie zapomniał, że jeszcze nie tak dawno ostrzegał Niemców przed „dekadencję późnego Rzymu", a rozwój kraju zmierza wyraźnie „w kierunku socjalistycznym".  – Nie ulega wątpliwości, że nie jest w społeczeństwie lubiany – przypomina „Rz" prof. Gerd Langguth, politolog związany z CDU. Dał się wprawdzie poznać jako niezły szef dyplomacji, ale nie ma nic do powiedzenia w najważniejszej  obecnie dla Niemiec dziedzinie, jaką jest ratowanie euro i tworzenie podstaw nowej UE, po opanowaniu kryzysu. Sprawy te są w kompetencji urzędu kanclerskiego. Nie zmienia to faktu, że FDP potrzebuje na gwałt charyzmatycznego przywódcy. Nie jest takim urodzony w Wietnamie Philipp  Rösler, którego dni są zapewne policzone.