Francuski wymiar sprawiedliwości po latach rozlicza działaczy fundacji Arche de Zoé, którzy w 2007 roku wywołali głośny skandal, usiłując wywieźć ponad setkę dzieci z Czadu. Sprawa od początku budziła wątpliwości – oficjalnym celem fundacji była ewakuacja sierot z Darfuru, graniczącej z Czadem prowincji Sudanu, gdzie toczyła się wyniszczająca wojna domowa. W rzeczywistości prawie wszystkie dzieci, które miały zostać przewiezione do Francji, nie były sierotami i w dodatku pochodziły z Czadu.
Afera – która wybuchła, gdy władze Czadu zatrzymały samolot, którym miały odlecieć dzieci, i aresztowały Francuzów – miała zasięg międzynarodowy. Tylko mediacji ówczesnego prezydenta Nicolasa Sarkozy,ego należy zawdzięczać, że działacze Arche de Zoé skazani przez sąd w Czadzie na osiem lat robót za próbę porwania, zostali deportowani do Francji, gdzie odbywali karę więzienia. Po roku prezydent Czadu ich ułaskawił i aż do tej pory pozostawali na wolności. Wyrok ma zapaść w tym tygodniu.
Idealista czy oszust
W kończącym się procesie sąd przedstawił szóstce działaczy nowe zarzuty – nielegalnego pośrednictwa w adopcji , usiłowania przemycenia na terytorium Francji nielegalnych imigrantów, a także oszustwa.
Jak sugeruje dziennik „Le Monde", o ukaranie aktywistów zabiegały francuskie rodziny, które czują się przez nie oszukane.
Założyciel organizacji Eric Breteau obiecywał im bowiem, że będą mogły adoptować „sieroty z Darfuru". Całą akcję sfinansował ze środków ściągniętych wcześniej od ludzi, których szukał za pośrednictwem forów adopcyjnych.