Mogło być podobnie jak w Madrycie – pisał w środę „Frankfurter Allgemeine Zeitung” (FAZ), powołując się na swe źródła na policji prowadzącej śledztwo w sprawie bomby na dworcu w Bonn.
Znaleziona tam dzięki czujności dwóch uczniów w poniedziałek walizka zawierała butlę z gazem, chemikalia, zegar i baterie. Zdaniem „FAZ” bomba miała ogromną siłę rażenia i jej wybuch mógł zabić wiele osób na peronie nr 1 zatłoczonego dworca byłej stolicy RFN. W wyniku zamachów w Madrycie w 2004 r. zginęło w sumie 191 osób.
Dwaj aresztowani mężczyźni zostali wczoraj zwolnieni. Są członkami społeczności salafitów, którą to organizację islamskich radykałów podejrzewa się o przygotowywanie w Niemczech zamachów terrorystycznych. Obecnie trwają poszukiwania mężczyzny o ciemnej karnacji, którego podobizna zdobi od wczoraj wszystkie niemieckie dworce i instytucje publiczne. Od czasu do czasu w tych miejscach pojawiają się portrety innych terrorystów, jak dwóch Libańczyków, którzy kilka lat temu podłożyli w jednym z pociągów podobne ładunki wybuchowe do tego, jaki znaleziono ostatnio w Bonn. Nie wybuchły, gdyż miały wady konstrukcyjne. Niemcy to w końcu teren działania Mohameda Atty, którego siatka al Kaidy w Hamburgu przygotowała w 2001 r. zamachy na World Trade Center.
– Ostatnie wydarzenie uwidacznia, że w chwili gdy koncentrujemy się na prawicowym ekstremizmie, nie powinniśmy tracić z oczu innych źródeł zagrożeń – ostrzega Andre Schulz, szef związku zawodowego pracowników policji kryminalnej. To aluzja do trwającego od roku intensywnego śledztwa w sprawie grupy terrorystycznej ze Zwickau.
Ugrupowanie o nazwie Podziemie Narodowosocjalistyczne (NSU) ma na swym koncie dziesięć ofiar śmiertelnych, ośmiu Turków, jednego Greka oraz niemiecką policjantkę. NSU mordowała przez siedem lat niejako pod okiem niemieckiego Urzędu Ochrony Konstytucji, czyli kontrwywiadu. Infiltruje on od dawna w majestacie prawa niemieckie środowiska neonazistowskie, w których ma co najmniej setkę agentów. Znacznie trudniej infiltrować służbom organizacje islamskie.