Włoskie media uwielbiające opisywać rzeczywistość używając terminologii futbolowej, mówią o „brutalnym wejściu wysoko podniesioną nogą". Prawicowa prasa alarmuje, że Italia już wkrótce będzie kolonią obcych mocarstw, a lewicowa „La Repubblica" porównuje sytuację do kuszenia Jezusa na pustyni i ma nadzieję, że dobry katolik prof. Monti się oprze.
Silvio Berlusconi, który stara się powstrzymać dramatyczny spadek swojej popularności, wycofał poparcie swojej partii dla eksperckiego rządu Maria Montiego, czym praktycznie przyśpieszył o 20–30 dni włoskie wybory parlamentarne, a co więcej, ogłosił, że zawalczy o fotel premiera.
Tymczasem niemiecka kanclerz Merkel, prezydent Francji Hollande, przewodniczący Unii Herman Van Rompuy, szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso, przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz, a na dodatek szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego Christine Lagarde uznali Berlusconiego za śmiertelne zagrożenie dla Włoch i Unii, choć ten w wyborach nie ma najmniejszych szans. Egzorcyzmy nad Berlusconim odprawiła również światowa prasa.
Gdy Berlusconi przybył w czwartek do Brukseli na zjazd Europejskiej Partii Ludowej, w której jego Lud Wolności jest liczebnie drugim ugrupowaniem po niemieckiej CDU, podano mu czarną polewkę. Przewodniczący Wilfried Martens zaprosił na obrady bezpartyjnego Maria Montiego i udzielił mu głosu, a obecni tam również kanclerz Merkel, premier Rajoy i szef eurogrupy Jean-Claude Juncker zrobili wszystko, by nie podać Berlusconiemu ręki. Równocześnie te wszystkie osobistości dały wyraźnie do zrozumienia, że ich wymarzonym włoskim partnerem jest właśnie profesor Monti.
Większość włoskich mediów i niemal wszyscy liczący się politycy, poza nielicznymi pretorianami Berlusconiego, przyjęli wymierzone mu przez „Europę" policzki z ogromnym entuzjazmem i uznali za własne zwycięstwo. Refleksja przyszła dopiero w sobotę. Przecież przywódcy Unii i europejskich potęg, udzielając jednoznacznego wsparcia Montiemu dwa miesiące przed wyborami, dezawuują kandydaturę nie tylko Berlusconiego, lecz także szefa lewicowej Partii Demokratycznej Piera Luigiego Bersaniego, zdecydowanego faworyta lutowych wyborów.