Władze włoskie wykupiły porwanego w kwietniu w Syrii przez rebeliantów dziennikarza Domenico Quirico. Był poniżany, głodzony i torturowany przez porywaczy.
Quirico (62 l.) to jeden z najbardziej doświadczonych włoskich reporterów i korespondentów wojennych, wybitny znawca problemów Bliskiego Wschodu. Zna arabski. Dla „La Stampy" z miejsca wydarzeń opisywał „arabską wiosnę". Na początku kwietnia już po raz ósmy wjechał do Syrii z Libanu. Towarzyszył mu Belg pochodzenia włoskiego, nauczyciel i freelancer Pierre Piccinin. Byli pod ochroną Wolnej Armii Syryjskiej. Dwóch żołnierzy, którzy mieli im pomóc dostać się do Damaszku, wydało ich w ręce innej grupy rebeliantów na rogatkach miasta Kusajr.
Jak tłumaczy Quirico w kilkustronicowym szczegółowym opisie swej gehenny na łamach wtorkowej „La Stampa", była to „bardziej grupa przestępców niż rewolucjonistów czy fanatyków islamskich". Dowodził nimi 17-latek. Jak się potem okazało, współpracował z organizacją rebeliantów Brygady al Faruk, która wchodzi w skład Narodowej Rady Syryjskiej i jest partnerem rozmów z europejskimi rządami. Wokół toczyły się walki. Rebeliantów atakowała armia syryjska i wspierający reżim Asada bojownicy Hezbollahu.
Zakładnicy towarzyszyli wycofującym się oddziałom. Nierzadko na piechotę przemierzyli ok. 800 kilometrów. Więzieni byli w różnych miejscach w fatalnych warunkach. Karmiono ich resztkami posiłków porywaczy albo głodzono. Często bito i poniżano. Nie pozwalano im nawet wyjść za potrzebą z zazwyczaj maleńkich, dusznych pokoików. W końcu zostali sprzedani rebeliantom z Brygady al Faruk, ale ci nie traktowali więźniów wiele lepiej.
Dwukrotnie, jak się potem okazało, wyłącznie dla zabawy, porywacze postawili ich pod ścianą, przykładając lufę naładowanego pistoletu do skroni. Kazali im szybko pożegnać się z życiem, a potem, gdy się już napatrzyli na strach swoich więźniów, wybuchali śmiechem. Jak pisze Quirico, zadawanie fizycznych i psychicznych tortur najwyraźniej sprawiało im przyjemność, „jak okrutnym dzieciom wyrywanie nóg złapanym muchom". A dalej: „Moi porywacze modlili się do swego Boga pięć razy dziennie, stojąc tuż obok mnie, ich cierpiącego więźnia. Byli bardzo z siebie zadowoleni. Nie mieli żadnych wyrzutów sumienia, za to przestrzegali dokładnie islamskiego rytuału. Ciekawe, co mówili wtedy swemu Bogu?". Quirico wspomina, że bardzo często, gdy przyszło im zatrzymać się we wsiach i osiedlach, lokalni mieszkańcy, też starcy i dzieci, traktowali ich, przedstawicieli znienawidzonego Zachodu, z najwyższą pogardą i wrogością.