Powszechnie oczekiwane wyraźne wyborcze zwycięstwo republikańskiego gubernatora Chrisa Christie w tym ostatnim stanie może oznaczać początek jego prezydenckiej kampanii.

Listopadowy, wyborczy wtorek w latach nieparzystych nie budzi w USA takich emocji, co w latach parzystych, kiedy Amerykanie wybierają prezydenta (co 4 lata) oraz cały skład Izby Reprezentantów i 1/3 Senatu (co 2 lata). Tegoroczne wybory mogły jednak przynieść odpowiedź na pytanie, kto ma największe szanse na staranie się o Biały Dom w 2016 roku.

Głównym kandydatem do zwycięstwa w New Jersey był gubernator Chris Christie. Gospodarz stanu urasta do rangi faworyta Partii Republikańskiej do Białego Domu i styl jego wygranej z mało znaną stanową senator Barbarą Buono może mieć tu decydujące znaczenie. Christie zyskał szacunek Amerykanów po ubiegłorocznym supersztormie „Sandy", kiedy nie wahał się pokazać w towarzystwie Baracka Obamy mimo toczącej się kampanii wyborczej i ostrych konfliktów ideologicznych między demokratami a republikanami. Umiejętność szukania kompromisu na mocno spolaryzowanej scenie politycznej w USA bez wątpienia zwiększa prezydenckie szanse Christie, wymienianego dziś w sondażach wśród najpoważniejszych kandydatów do Białego Domu. Nie przeszkadza mu w tym spora – nawet jak na amerykańskie standardy – tusza i związane z nią kłopoty ze zdrowiem.

Na razie Christie konsekwentnie odmawia spekulacji na temat planów w 2016 roku. Prowadził tegoroczną kampanię pod hasłami obniżenia podatków i świadczeń socjalnych. Chce też rozłożyć w czasie wzrost płacy minimalnej. Ma szansę być pierwszym republikańskim gubernatorem NJ od 1985 roku, który wygra, zdobywając więcej niż 50 proc. głosów. Ciekawym pojedynkiem wyborczym było także starcie o fotel gubernatora Wirginii. Rywalizowali w nim demokrata Terry McAuliffe oraz republikanin Ken Kuccinelli. Przewagę w sondażach ma McAuliffe, co jest ewenementem. W tym stanie bowiem od 1977 roku wyborów gubernatorskich nie wygrał żaden kandydat z partii urzędującego prezydenta. Demokrata cieszył się jednak dużym poparciem żeńskiej części elektoratu i prowadził bardzo intensywną kampanię wyborczą wśród mniejszości, usiłując zmobilizować tę grupę do udziału wyborach. Jeśli mu się to uda, będzie to duże zwycięstwo dla całego obozu Baracka Obamy, który musi sobie radzić z wizerunkową porażką reformy ubezpieczeń medycznych (Obamacare).

W wyścigach o fotele burmistrza największą uwagę mediów wzbudzają wybory w Nowym Jorku, Bostonie i w zbankrutowanym Detroit. W Wielkim Jabłku wyborczy wtorek oznaczał koniec epoki. Po 12 latach funkcję gospodarza miasta przestaje pełnić jego najbogatszy obywatel burmistrz Michael Bloomberg. Wynik wyborów już od kilku miesięcy uważano za rozstrzygnięty – demokrata Bill DeBlasio, pełniący funkcję obrońcy interesów publicznych, miał w sondażach kilkadziesiąt procent przewagi nad republikaninem Joe Lhothą, byłym zastępcą burmistrza i b. szefem agencji transportu miejskiego. Zwycięstwo DeBlasio oznaczać będzie pierwszy triumf przedstawiciela demokratów w Nowym Jorku od 1989 roku, kiedy na jedną kadencję wybrano Davida Dinkinsa. Co ciekawe – miasto od dziesięcioleci uważane jest za ostoję Partii Demokratycznej.