W Liberii od początku epidemii zmarło blisko 3 tys. osób, a w szczytowym okresie zachorowalności notowano codziennie 500 nowych przypadków. Obecnie ta liczba jest dziesięciokrotnie mniejsza, zwiększyła się tez przeżywalność pacjentów.
W tej sytuacji prezydent Ellen Johnson Sirleaf ogłosił, ze dalsze utrzymywanie zaostrzonych środków bezpieczeństwa nie jest uzasadnione, tym bardziej że wprowadzone 6 sierpnia obostrzenia, np. w przemieszczaniu się stanowią poważne utrudnienie dla mieszkańców kraju. Jednocześnie przestrzegł przed nadmiernym optymizmem bowiem walka z choroba nie została jeszcze całkowicie zakończona, a jej lokalne ogniska nadal się utrzymują.
Według danych WHO w całej Afryce zachodniej do 10 listopada zanotowano 5100 zgonów na gorączkę krwotoczną, z tego 2836 w najciężej doświadczonej Liberii (liczba ta może być nieznacznie wyższa, ponieważ nie jest pewna przyczyna śmierci kilkudziesięciu osób w odległych rejonach, gdzie nie przeprowadzono dokładnych badań laboratoryjnych).
Mimo zniesienia wielu ograniczeń nie zdecydowano się na otwarcie szkół, które nie działają od letnich wakacji. Zdaniem prezydenta Sirleafa będzie to możliwe dopiero po dokładniejszej analizie i po otrzymaniu zapewnienia epidemiologów, że nie ma już niebezpieczeństwa wtórnego rozprzestrzenienia choroby.
W związku ze spadkiem zachorowalności zaprzestano też zwiększania pomocy zagranicznej. Istniejące obecnie ruchome centra medyczne będą działać nadal, ale nie przewiduje się otwieranie nowych. Armia Stanów Zjednoczonych, która zapewniała personel medyczny nie zamierza już zwiększać jego obecnej liczebności (3 tys.).