Nie ma co do tego wątpliwości "Niezawisimaja Gazieta", która kilka dni temu udowadniała, że argumenty prezydenta Putina trafiają w Niemczech na podatny grunt i powoli, ale skutecznie znajdują coraz więcej zwolenników. I to w kraju, który praktycznie prowadzi, jako jedyny w UE, ożywiony dialog z Kremlem. Moskiewski dziennik z satysfakcją cytował słowa Matthiasa Platzeka , byłego szefa SPD, który uznał, że co jak co, ale w całym konflikcie ukraińskim nie warto już zajmować się Krymem. - Należy uznać fakty dokonane i przyznać, że Krym jest częścią Federacji Rosyjskiej - ogłosił Platzeck, obecnie szef Forum Rosyjsko -Niemieckiego, płaszczyzny utworzonej do oficjalnych kontaktów rządowych pomiędzy Berlinem i Moskwą.
Konserwatywny "Frankfurter Allgemeine Zeitung" przyznaje, że nie jest to pogląd w Niemczech odosobniony chociaż niezmiernie szkodliwy. 92 -letni Egon Bahr jeden z architektów polityki wschodniej kanclerza Willego Brandta, poszedł jeszcze dalej w jednym z politycznych talk show. Dla niego cała Ukraina jest tym dla Rosji, czym Zagłębie Ruhry dla Niemiec - „elementem niezbędnym". A więc nikt nie może pozbawić Moskwy prawa do współdecydowania o jego losach. Tak myśli nie od dzisiaj spora część niemieckiej elity politycznej.
I nie tylko. Kilka miesięcy temu na łamach "Frankfurter Allgemeine Zeitung" znany politolog prof. Reinhard Merkel udowadniał, że nie było żadnej aneksji Krymu. Referendum na Krymie w sprawie przynależności półwyspu nie było żadnym naruszeniem prawa międzynarodowego. Stanowiło wprawdzie naruszenie konstytucji Ukrainy ale, jak twierdzi prof. Merkel, Rosja nie musi przecież postępować zgodnie z konstytucją żadnego innego państwa. Z tego też powodu miała prawo uznać wolę mieszkańców Krymu i włączyć półwysep do Federacji Rosyjskiej. "Nie jest to więc żadna zamaskowana aneksja" - pisał prof. Merkel. A więc co? Na to pytanie ma profesor gotową odpowiedź. "To była zwykła secesja" - pisał.
Referendum, secesja i przyłączenie Krymu do Rosji prowadzi w tej logice do stwierdzenia, że nie doszło do aneksji w rozumienia prawa międzynarodowego. Zgodnie z nim, jak twierdzi Merkel, aneksją jest działanie przy użyciu siły militarnej. Takiej nie użyto, przynajmniej na skalę inwazji Saddama Husajna na Kuwejt w 1990 roku. Wprawdzie działania rosyjskich jednostek wojskowych na Krymie można uznać za sprzeczne z prawem międzynarodowym, ale było przecież referendum w wyniku, którego Krym stał się państwem niepodległym i jako takie zgłosił akces do Federacji Rosyjskiej. Samo referendum nie odbyło się jednak pod rosyjskimi bagnetami i należy uznać, że większość uczestniczącym w nim mieszkańców Krymu wyraziła swą wolę nie pod żadnym przymusem. Rosji trudno więc cokolwiek zarzucić.
Takie argumenty nie wytrzymują oczywiście krytyki i nie podziela ich zdecydowana większość niemieckich ekspertów i polityków, ale żyją własnym życiem uzasadniając tego rodzaju pomysły jak Matthiasa Platzecka czy Egona Bahra. Zna je oczywiście doskonale Władimir Putin i stąd jego propagandowa ofensywa skierowana na Niemcy. Zgodził się niedawno bez wahania na półgodzinny wywiad dla niemieckiej telewizji publicznej jeszcze przed czterogodzinnymi rozmowami z Angelą Merkel w Brisbane. Pani kanclerz powiedziała nieco później, co myśli o planach rosyjskiego przywódcy, ostrzegając o jego zamiarach destabilizacji Serbii, Mołdawii i Gruzji, jako kolejnych kostkach domina ustawionego na Kremlu. Putin to przełknął, ale nie zarzucił planów propagandowego urabiania Berlina. Przybywającego kilka dni po Brisbane w Moskwie szefa niemieckiej dyplomacji Franka-Waltera Steinmeiera zaprosił nieoczekiwanie do siebie na Kreml. Szczegóły rozmów nie są znane. Otoczenie ministra poinformowało jedynie, że poszukiwano nowych dróg rozwiązania konfliktu.