Ponad 1000 osób słuchało w czwartek orędzia o stanie państwa, jakie po raz 11. wygłosił Władimir Putin jako prezydent Rosji. Większość 67-minutowego przemówienia poświęcił drobiazgowemu omawianiu problemów gospodarczych. Część polityczna zaś rozczarowała, ale i rozbawiła ekspertów i rosyjskich działaczy demokratycznych.
Zmiana akcentów
Marcową aneksję Krymu prezydent nazwał „absolutnie prawomocnym historycznym zjednoczeniem". Putin przypomniał, że w krymskim Chersonezie ochrzczony został w średniowieczu kijowski książę Władimir, „a potem ochrzczono całą Ruś". „Dla Rosji Krym, starożytny Korsuń – Chersonez, Sewastopol mają ogromne, cywilizacyjne i sakralne znaczenie. Takie jak Góra Świątynna w Jerozolimie dla wyznawców islamu i judaizmu".
„Przyznajcie się, ilu z was, gdy usłyszało o tym starożytnym Korsuniu, pobiegło do komputera, by zapytać Wujka Gugla co to takiego" – złośliwie skomentował na swoim blogu opozycyjny działacz Aleksiej Nawalnyj historyczne wywody prezydenta.
Putin nie zmienił swojej oceny wydarzeń na Ukrainie, nazywając je „przewrotem" i „zdobyciem władzy za pomocą siły", choć nie nazywał już nowych władz w Kijowie „juntą". Od razu też zastrzegł, że „każdy naród ma niezbywalne prawo do własnej drogi rozwoju, wyboru sojuszników (...). Dotyczy to i Ukrainy, braterskiego narodu ukraińskiego".
Bardzo ostro natomiast ocenił działania państw zachodnich, które jego zdaniem doprowadziły do „rozlewu krwi na Ukrainie". Oskarżył je o hipokryzję i łamanie prawa międzynarodowego. Putin powiedział politycznej elicie Rosji, zebranej w Wielkim Pałacu Kremlowskim, że zachodnie sankcje to kontynuacja starej „polityki powstrzymywania" Rosji. Zdaniem prezydenta wprowadzono je obecnie, podając jako powód wydarzenia na Ukrainie, ale „jeśliby tego nie było, to wymyśliliby coś innego, by powstrzymać rosnące znaczenie Rosji".