Nazywa się Mohamedou Ould Slahi, ma 44 lata. Po raz ostatni w rodzinnymi mieście Boudiane w Mauretanii był przed 14 laty. Potem zaczęły się jego problemy, został oskarżony o współpracę z terrorystami, którzy dokonali zamachu na Amerykę 11 września 2011. I od przeszło 12 lat siedzi w Guantanamo, amerykańskim obozie na Kubie. Jako więzień numer 760. Do dziś nie doczekał się oficjalnego oskarżenia.
Za to doczekał się opublikowania swojego dziennika, w którym są opisy drastycznych technik wydobywania zeznań. Był już gotowy w 2005 roku, ale amerykański sędzia początkowo nie zezwolił na publikację. Stała się ona możliwa po apelacji adwokatów Slahiego. Amerykańskie władze wojskowe zgodziły się na wydanie dzienników, ale po dokonaniu w nim zmian, głównie polegających na wyczernieniu imion i nazwisk Amerykanów, z którymi się stykał Mauretańczyk (czyli z jego punktu widzenia jego oprawców).
Tak ocenzurowany dziennik Mauretańczyka (pod tytułem "Dziennik z Guantanamo") właśnie się ukazał w księgarniach na Zachodzie. Dzisiaj w wersji niemieckojęzycznej (464-stronicowa książka kosztuje 19,95 euro).
Fragmenty tej niemieckiej wersji drukuje w najnowszym wydaniu "Der Spiegel". Ten największy niemiecki tygodnik opisuje też, jak Mohamedou Ould Slahi trafił do Guantanamo. Kluczowe były zeznania koordynatora zamachów z 11 września Ramziego Binalshibha. Miał powiedzieć, że Slahi - który, co dla Niemców szczególnie interesujące, studiował elektrotechnikę w Duisburgu - utrzymywał kontakty z późniejszymi sprawcami największego ataku terrorystycznego na Amerykę mieszkającymi w Hamburgu (tam studiował najbardziej znany uczestnik zamachu z 11 września - Mohamed Atta).
Slahi nie przyznał się do związków z atakiem terrorystycznym na Amerykę. Potwierdził natomiast, że opowiadał się dekadę wcześniej za dżihadem, nawet do niego nawoływał w tajnych meczetach w Niemczech. Ale był to dżihad z czasów walki mudżahedinów z radziecką okupacją Afganistanu. W tym kraju przeszedł szkolenie wojskowe w 1991 roku.