Decyzja zapadła we wtorek w Mińsku podczas posiedzenia grupy kontaktowej ds. uregulowania konfliktu na wschodzie Ukrainy. Przedstawiciele separatystów nie ukrywają, że kierowali się rekomendacjami przywódców tzw. formatu normandzkiego, czyli Niemiec, Francji, Ukrainy i Rosji, którzy w piątek ponad pięć godzin rozmawiali w Paryżu na temat sytuacji w Donbasie.
Tuż po tym spotkaniu prezydent Ukrainy Petro Poroszenko oświadczył, że Władimir Putin obiecał, że przekona separatystów, by zrezygnowali z wyborów, które miały się odbyć pod koniec października i na początku listopada. Wszystko wskazuje na to, że rosyjski prezydent słowa dotrzymał.
– Pod presją zachodnich sankcji Putin musiał podjąć taką decyzję, a nie inną. W przeciwnym wypadku, gdyby separatyści w Donbasie przeprowadzili swoje wybory, Kreml musiałby liczyć się z poważnymi konsekwencjami finansowymi – mówi „Rz" Mykoła Kniażycki, deputowany ukraińskiej Rady Najwyższej i właściciel Espreso TV. – Zaważyło również to, że Rosja nie jest w stanie dłużej utrzymywać Donbasu – wskazuje.
Przedstawiciele samozwańczych donieckiej i ługańskiej republik oświadczyli w Mińsku, że wybory w Donbasie odbędą się w przyszłym roku. Nie sprecyzowali, kiedy i według jakiego prawa mieszkańcy tego regionu będą wybierać lokalne władze. Postawili natomiast swoje warunki, które miałyby wykonać władze w Kijowie jeszcze w tym roku.
W pierwszej kolejności domagają się specjalnego statusu Donbasu, całkowitej amnestii dla uczestników konfliktu w obwodzie donieckim i ługańskim oraz zmian w ukraińskiej konstytucji, które uwzględniałyby interesy separatystów.