Po wielkiej kłótni i wzajemnych oskarżeniach o brak solidarności UE zgodziła się rozdzielić między 28 państw członkowskich 160 tysięcy uchodźców przebywających w krajach granicznych, czyli we Włoszech i w Grecji.
Pierwsze tygodnie pokazują jednak, że system relokalizacji działa bardzo słabo, bo Grecja i Włochy nie są do tego gotowe. Znacznie łatwiej wywieźć imigrantów pociągami pod granicę, kupić im bilet w jedną stronę i pozwolić, żeby ruszyli dalej na europejski szlak, którego ostatecznym celem są z reguły Niemcy. O wiele trudniej w sposób systemowy ich zarejestrować, sprawdzić i zorganizować rozdział do różnych krajów.
Na razie wiadomo o 19 Erytrejczykach wysłanych z Włoch do Szwecji (pozostałych 21 wybranych w ostatniej chwili zbiegło) i 30 Syryjczykach z Grecji, którzy odmówili wyjazdu do Luksemburga, bo woleliby pojechać do Niemiec.
– Międzynarodowe konwencje nie pozwalają nam na przetrzymywanie ludzi czekających na azyl. Jeśli więc ktoś rusza w podróż do innych krajów UE, to nic nie możemy poradzić – tłumaczy nam nieoficjalnie włoski dyplomata. Włochy, podobnie jak Grecja, mają inne podejście do pomysłu tzw. hotspotów, czyli miejsc przy granicy, gdzie imigranci mają być rejestrowani. Niemcy, ale także Polska i wiele innych krajów UE, które mają przyjmować uchodźców, chcą, żeby były to miejsca pełnej weryfikacji. Tam uchodźca miałby być zarejestrowany, pobrane byłyby odciski palców i dokonana cała procedura formalna, której zwieńczeniem jest relokalizacja, a więc wysłanie do innego państwa UE. Lub też, jeśli osoba nie kwalifikowałaby się do azylu, następowałby powrót do kraju pochodzenia na pokładzie czekających na miejscu samolotów zorganizowanych przez unijną agencję zarządzania granicami Frontex. Tymczasem Włochy i Grecja uważają, że hotspot to metoda, a nie miejsce. Innymi słowy, tam tylko rejestrujemy uchodźców. A co dalej, trzeba się dopiero zastanowić.
Problemem jest także to, że same hotspoty, jakkolwiek widzieć ich rolę, na razie praktycznie nie działają. Jest jeden funkcjonalny hotspot na włoskiej wyspie Lampedusa, a Komisja Europejska twierdzi, że właśnie rusza kolejny na greckiej wyspie Lesbos.