Aleppo wyglądało w czwartek jak miasto frontowe. Takiego natężenia bombardowań nie było od dawna. Zza obłoków gęstego dymu dochodziły odgłosy wybuchów i świst rakiet lotniczych. Korespondent AFP pisał, że w znajdującej się pod kontrolą zbrojnej opozycji dzielnicy Bustan al-Kasr jedna z ulic przypominała ogromne ognisko.
Walki trwały także w prowincjach Hama i Homs oraz na wschód od Damaszku. Tak wyglądał kolejny dzień na frontach wojny domowej w Syrii, który miał być właściwie kolejnym dniem zawieszenia broni i początkiem politycznego procesu prowadzącego do zakończenia konfliktu. Mniej lub bardziej przestrzegane zawieszenie broni utrzymało się przez kilka dni ubiegłego tygodnia. Przerwało je omyłkowe bombardowanie wojsk prezydenta Asada w ubiegłą sobotę przez lotnictwo koalicji pod przywództwem USA.
W poniedziałek nastąpiły zbrodnicze ataki na konwój humanitarny zmierzający do Aleppo oraz na centrum zaopatrzenia medycznego.
– Obecne natężenie walk nie oznacza, że amerykańsko-rosyjskie wysiłki dyplomatyczne poszły na marne. Zawieszenie broni wejdzie zapewne za jakiś czas w życie – zapewnia „Rzeczpospolitą" Renat Mansur z londyńskiego biura Fundacji Carnegie.
Jego zdaniem po raz pierwszy w ponadpięcioletniej historii wojny domowej zaangażowane w konflikt państwa wspierające strony konfliktu są zdeterminowane, aby rozpocząć negocjacje pokojowe. Dotyczy to zarówno Turcji, jak i USA, które gotowe są już uznać określoną rolę prezydenta Asada w powojennym układzie sił. Z drugiej strony Rosja i Iran doszły do przekonania, że o bezwarunkowym zwycięstwie Asada nie może być mowy. Przy tym wszystkie te państwa uznają za priorytet zwalczanie tzw. Państwa Islamskiego, które zawdzięcza swe sukcesy właśnie wojnie domowej w Syrii.